Aply (Lagginhorn, Dom, Dufourspitze) – Szwajcaria 2008

Mont Blanc mieliśmy już dawno za sobą.Pojawiło się więc proste i zarazem trudne pytanie, jaki kolejny cel, czy od razu Matterhorn, a może coś pośredniego stopniowo wprowadzającego w klimat najbardziej honornej góry w Alpach. Obydwoje uznaliśmy, że Matterhorn może poczekać, a więcej doświadczenia alpejskiego na pewno się przyda. Zresztą zawsze najlepiej stopniować trudności, zaczynać od Tatr latem, później zimą, potem Alpy łatwiejsze i następnie coraz trudniejsze, a na koniec Himalaje. Ostateczny wybór padł na Lagginhorn, Dom i Dufourspitze (Monte Rosa). Trzy wyjątkowe szczyty, które co bardzo ważne przy dobrej pogodzie można zdobyć w tydzień, czyli zaledwie 5 dni urlopu

LAGGINHORN (4010 m n.p.m.)

Lagginhorn to miał być łatwy aklimatyzacyjny czterotysięcznik, nie wymagający nawet użycia raków czy czekana i co najważniejsze wczesnego nocnego wstawania. Rzeczywistość tylko w części potwierdziła te założenia. Już z dołu z Saas Fee było widać, że w kopule szczytowej jest dużo śniegu. Wychodząc, rano o 6h, zabraliśmy więc raki i czekany i jak się później okazało nie żałowaliśmy tej decyzji. Podchodząc małym lodowcem Lagginhorn spotkaliśmy trójkę i dwójkę wpinaczy, wchodzącą ze schroniska Weissmies, związaną i obciążoną do zrobienia czegoś, jak nam się wydawało, znacznie trudniejszego niż rysujący się przed nami szczyt. My wyglądaliśmy przy nich dość skromnie. Ale przecież nie najważniejsze w górach jest to co ma się ze sobą, to tylko dodatkowe wsparcie. Zapał, odwaga, wola wejścia i faktyczne umiejętności decydują o sukcesie. W momencie gdy pogoda się załamała, zaczął padać śnieg i zbliżyliśmy się razem do kluczowego płytowego miejsca na grani wejściowej cała ta grupa postanowiła zawrócić, życząc nam „be careful”. Zostaliśmy sami w coraz gęściej padającym śniegu. Trudności zaczęły obiektywnie narastać, droga zaczęła być mniej wyrazista, zrobiło się ślisko i zimno i zaczęliśmy trochę kluczyć wybierając dogodniejsze miejsca do przejścia. Na polach śnieżnych pod szczytem, a może właściwiej lodowych przykrytych warstwą świeżego śniegu raki i czekan stały się nieodzowne i dzięki temu szybko weszliśmy na szczyt. Lagginhorn choć powitał nas wiatrem i chłodem dał nam dużo satysfakcji bo był to nasz pierwszy czterotysięcznik na tym wyjeździe i co najważniejsze aklimatyzacyjnie czuliśmy się bardzo dobrze. Zaprocentowało nie korzystanie z kolejki gondolowej na podejściu, tylko własne nogi wraz z tym co na plecach. Jeszcze tego samego dnia zeszliśmy do Saas Grund i przejechaliśmy do Randy gdzie czekał już nas kolejny znacznie poważniejszy cel.

DOM (4545 m n.p.m.)

Dom to najwyższy szczyt położony w całości w Szwajcarii. Wymagający, szczególnie gdy wejdzie się na niego trochę trudniejszą droga. A co za podejście z Randy, długie i trudne i żadnej kolejki w okolicy. I właśnie na podejściu mieliśmy jedną z większych przygód na tym wyjeździe. Przed skalną barierą Festiflue, idąc zauważyliśmy na skałach pasące się kozice, niby spokojne i grzeczne, aż tu nagle poruszyły całą materię wokoło. Oderwał się kawał skały, który pociągnął pomniejsze. Początkowo, a byliśmy jakieś 200-300 metrów od skał przyglądaliśmy się, ale momentalnie z toru lotu okazało się, że te skały lecą na nas. Szybka decyzja, skok w bok i pod najbliższą skałkę, i wielka ulga. Niewiele brakowało, abyśmy wpadli w poważne tarapaty. Było to pierwsze takie nasze doświadczenie życiowe, mały spadający kamień to zdarzał się nie raz, ale lawina skalno-kamienna z przelatującym prawie na wyciągniecie ręki metrowej długości głazem to zupełnie co innego. Po takich emocjach dotarliśmy do biwaku, na kilka godzin snu. Pobudka o 2h, a wyjście już standardowo po 3h. Na przełęcz Festijoch my i ekipa ze schroniska Dom dotarliśmy razem, ale tu nastąpił podział grupy i chociaż w planach mieliśmy drogę normalną lodowcem, to niejako z automatu bo już ktoś tam zaczął się wspinać weszliśmy w grań Festi, zdecydowanie trudniejszą śnieżno-lodową drogę. Po dość długiej i wyczerpującej wspinaczce z lodem do 50o, w dość dużej ekspozycji, dotarliśmy na szczyt. Przepiękna pogoda i niesamowita panorama w pełni zrekompensowały trud wspinaczki. Czas niestety gonił, trzeba przecież było przejść lodowcem Hohberg, więc szybko zaczęliśmy schodzić w dół. I tu objawiło się cało piękno lodowca, przeogromne odkryte szczeliny,i wielkie seraki, których obryw mógłby mieć dla nas wręcz katastrofalne skutki. Seraki przypominały wielkie prostopadłościany czekające tylko na okazje do pokazania, że natura, a nie człowiek gra tu pierwsze skrzypce. Schodząc dalej już z przełęczy Festijoch, po lodowcu Festi, zastanawialiśmy się jak my tu nocą przeszliśmy, taka masa szczelin była wokół nas. Po dotarciu do namiotu uznaliśmy, że potrzebujemy restu i zabiwakowaliśmy na jeszcze jedną noc. Następnego dnia dojechaliśmy do Zermatt by zrealizować nasz główny pomysł na tym wyjeździe.

DUFOURSPITZE (4634 m n.p.m.)

Dufourspitze miał się stać ukoronowaniem naszego wyjazdu. Potężny masyw Monte Rosa przyciągał tak samo jak nieodległy Matterhorn. Pełni optymizmu przystąpiliśmy do realizacji tego celu. Uznaliśmy, że wcześniejsze wejścia na szczyty i aklimatyzacyjnie i w zakresie stopnia trudności powinny to znakomicie ułatwić. Okazało się na wstępie, że dotarcie w okolice schroniska Monte Rosa wcale nie jest takie proste i zajmuje więcej czasu niż podają przewodniki. Lodowiec Gorner i Grenz w zależności od pory dnia potrafią zaskoczyć twardym i śliskim lodem i koniecznością użycia raków. Późno doszliśmy do biwaku, a ponieważ pobudka zapowiadała się już na 1h w nocy niewiele czasu zostało na sen. W grupę ze schroniska weszliśmy o 2.30h. Prowadził niby przewodnik, ale mocno błądził po lodowcu Monte Rosa, obfitującym w całą masę szczelin. Na wątpliwości jednego z idących rzekł „mountains are for everybody, you are free”. Jak się rozwidniło grupa się podzieliła, my postanowiliśmy przetrawersować grań, a więc przejść najciekawszy i najtrudniejszy fragment. I nie żałowaliśmy. Przejście ostrzem grani, przez skalne garby, bloki i turnie i przez konie śnieżno-lodowe przy bardzo silnej ekspozycji dostarczyło niesamowitych wrażeń, wymagało maksimum koncentracji oraz utrzymania równowagi prawie tak jak przy przechodzeniu po linie. Wejście na główny szczyt wspaniale dopełniło ten wysiłek. Piękna pogoda, przecudna panorama, wydawało się, że obejmująca całe Alpy wręcz zniewalała. Żal było schodzić wiedząc, że to już koniec, że już więcej na tym wyjeździe tego nie zobaczymy, ale cóż czas było się pożegnać bo przecież lodowiec rozmiękał i mógł nam jeszcze sprawić nie jedną niespodziankę. Zanim jednak do niego dotarliśmy należało przejść jeszcze fragment grani i zejść po grubych poręczówkach na przełęcz Silbersattel, co nie sprawiło większych kłopotów, ale gdyby nie było tych ułatwień to byłby chyba najtrudniejszy fragment do pokonania. A sam lodowiec w godzinach już popołudniowych był delikatnie mówiąc mocno poszatkowany, i o ile nocą widoczność była ograniczona, ale przejścia były pewne, to po 14h pokonywanie, w palącym słońcu,mostków nad szczelinami podniosło znów poziom adrenaliny w naszych organizmach. Szczęśliwie dotarliśmy do namiotu, a później to już tylko w dół, prosto do Zermatt napić się i zjeść coś bardziej wyszukanego, w nagrodę i trochę na uzupełnienie utraconych w ciągu tygodnia kilogramów.

Podsumowując wejście na te trzy wyróżniające się czterotysięczniki jest idealne dla stopniowej aklimatyzacji, i stopniowego zwiększania trudności, daje dużo satysfakcji, i powinno być doskonałym przetarciem przed Matterhornem, co miejmy nadzieję w naszym przypadku się stanie. Nasz tryptyk miał miejsce w dniach23-31 sierpnia, włączając dojazd i powrót samochodem do kraju.

 INFO LAGGINHORN – dolina Saas

  • camping w Saas Grund w centrum (na tyłach pensjonatu po przeciwnej stronie sklepu „Intersport”)
  • miejsce na namiot (ok.2800 m), 1h od Kreuzboden trasą narciarską w górę lub 15 minut powyżejschroniska Weissmies, za potokiem
  • wejście PD, fragment II, poza tym I

INFO DOM – dolina Matter

  • camping w Randa – „Camping Attermenzen”,400m od końca miejscowości
  • miejsce na namiot (ok. 3000 m), 20 minut powyżej schroniska Dom po lewej stronie ścieżki
  • wejście granią Festi PD+ , II

INFO DUFOURSPITZE – dolina Matter

  • camping w Zermatt – „Camping Matterhorn”, 200 m przed stacją kolejową
  • miejsce na namiot (ok. 2850m), 20 minut powyżej schroniska Monte Rosa, na prawo w dół od kopczyków wiodących w kierunku szczytu
  • wejście trawersem PD+, do II+, I

Szwajcaria, sierpień 2008r.

Tekst pierwotnie opublikowany był w „NPM” z kwietnia 2009r.

 Tekst: Jacek Sidlarewicz

Zdjęcia: Magdalena Prask

Lagginhorn

Dom

Dufourspitze