bacówka

Pasterstwo to  – wbrew pozorom – wyjątkowo ciężkie i odpowiedzialne zajęcie. Ostry, górski klimat, częste zmiany pogody, czyhające na stado drapieżniki oraz zagrażający owcom zbójnicy – wszystko to sprawiało, że pasterzem mógł być tylko prawdziwy chłop: odważny i silny. Kolejne miesiące na górskich halach wypełnia ta sama żmudna praca: wypas owiec, dojenie oraz wyrób sera i żentycy. Praca była non stop. Owce doiło się dwa razy na dobę. O 4 rano i potem o 16. Ledwo juhasie zeszli ze świeżo udojonym mlekiem, sklagują, oddzielą bundz od żętnicy, przełożą oscypki z solankowego rosołu na powałę, gdzie się będą wędzić, a znów trzeba było jechać na halę i zabierać się za wieczorne dojenie. Najwięcej pracy jest w maju i czerwcu, gdy owce są najbardziej mleczne.

Bazę sezonowego wypasu owiec stanowi szałas, nazywany też kolibą, kolebą lub bacówką. Szałas służy przede wszystkim jako miejsce, gdzie przetwarza się uzyskane od owiec mleko, przechowuje się gotowy nabiał i niezbędne sprzęty. Tutaj też mieszkają opiekunowie stada.

W Tatrach, najprymitywniejsze schrony pasterskie budowano z kamieni. Większość karpackich szałasów była jednak budowana z drewna.

Szałas stawiano w miejscu zacisznym, osłoniętym od wiatru, niedaleko źródła. Najchętniej wznoszono go pod świerkiem lub jodłą, czyli w pobliżu drzew, którym przypisywano magiczną i opiekuńczą moc. Unikano natomiast złych miejsc, a więc takich gdzie ktoś zgonął śmiercią nagłą. By darzyło się na hali bacówka musiała być zwrócona wejściem na wschód. A wejście to umieszczano je z reguły w ścianie szczytowej.

Istotny dla pasterskiego gospodarstwa był też przebieg budowy bacówki. Nie rozpoczynano jej nigdy w piątki lub środy oraz we wszystkie inne dni w których obowiązywał post (żeby owce nie cierpiały na brak paszy, a bacę omijała bieda i niepowodzenia w hodowli).

Najważniejszym miejscem w bacówce było płonące przez cały sezon ognisko – watra – obłożone płaskimi kamieniami. Aby ogień nie zgasł, z boku paleniska leżał zawaternik – kłoda służąca do podtrzymywania żaru. Na ścianach szałasu zawieszano półki (polenie, police), gdzie stały potrzebne w pasterskim gospodarstwie naczynia i gdzie gromadzono sery. W niektórych bacówkach istniała wydzielona ścianką część, będąca zarazem magazynem nabiału i sypialnią bacy. Baca zazwyczaj sypiał na pryczy, a juchasi na rozkładanych na noc na ziemi derkach, skórach lub workach wypchanych sianem.

bacówek w polskich górach jest z roku na rok coraz mniej…

Kobiety, jako istoty żyjące za pan brat z siłami nieczystymi, miały zakaz wstępu na halę, zwłaszcza wchodzenia, a nawet zbliżania się do szałasu. Odwiedziny mieszkańców wsi na hali były rzadkie i miały miejsce w dniach świąt pasterskich czyli św. Jana Chrzciciela i św. Jakuba.

Wraz z nadejściem jesieni kończył się pobyt na hali. Jego graniczną datą była data 29 września – dzień św. Michała Archanioła. Po tym dniu pasterze opuszczali swoje letnie sadyby i wracali z owcami do wsi.

Kilka dni po jesiennym redyku pasterze przychodzili na halę, by zabezpieczyć szałas na czas zimy. Opuszczony i zamknięty czekał do następnej wiosny.

Dzisiaj szałasy stoją na halach i polanach, coraz częściej szare i opuszczone, odwiedzane jedynie przez turystów. Choć często uznawane są za zabytki, z każdym rokiem jest ich coraz mniej. Odchodzą powoli w przeszłość wraz z tradycją góralską…