Góry, nawet te niepozorne, zimą mogą odebrać życie temu, kto je zlekceważy…
Częstym błędem jest brak odpowiedniej kondycji fizycznej. Warto pamiętać, że nawet jeżeli w innych porach roku jesteśmy bardzo aktywni, to zimą, przy niesprzyjającej aurze, mniej się ruszamy, w wyniku czego kondycja może być gorsza niż w cieplejszych miesiącach. Wystarczy poświęcić kilkadziesiąt minut na najprostsze ćwiczenia, korzystać z nóg zamiast samochodu, tramwaju czy windy. W ambitniejszej wersji należy regularnie biegać, nawet na krótkich dystansach.
Góry zimą wymagają też odpowiedniego przygotowania sprzętowego. O ile w lecie wystarczy plecak, dobre buty i „coś od deszczu”, to w zimnie na wybór ekwipunku warto poświęcić nieco więcej czasu.
Zacząć należy od odpowiedniego ubioru. Ważne by nie zmarznąć! Ubiór musi chronić przed przepoceniem i wyziębieniem, wynikłym z braku możliwości odprowadzenia potu przez odzież. Obowiązuje zasada „na cebulkę” czyli: komplet bielizny termoaktywnej + warstwa termiczna (np. polar) + lekka kurtka z membraną.
Nie należy zapomnieć o dobrych rękawicach (także zapasowych) oraz czapce. Nogi zabezpieczą odpowiednie nieprzemakalne buty i ochraniacze na buty (tzw. stuptuty), które zapobiegają wpadaniu śniegu. Warto mieć też w pogotowiu sweter puchowy, który chroni przed zmarznięciem na postoju lub w czasie zejścia.
W warunkach wysokogórskich bardzo ważne jest wyposażenie się w raki i czekan pozwalające poruszać się i hamować na stromych śniegach i lodzie. Ja stosuję taką swoją zasadę: raki i czekan zawsze mam ze sobą zimą w Tatrach, Karkonoszach i w Beskidzie Żywieckim oraz o każdej porze roku w górach powyżej 3.000m npm. Tak w razie czego.
Wychodząc w góry w krótkie zimowe dni nie można też zapomnieć o latarce czołowej oraz telefonie komórkowym niezbędnym by wezwać pomoc w krytycznej sytuacji.
Ostatnim, ale ważnym elementem zimowego ekwipunku powinna być tzw. trójca lawinowa – detektor, sonda i łopata. Bez tego nie należy wybierać się w teren lawiniasty. Lawiny bowiem to śmiercionośne zagrożenie.
Pierwsze zimowe wycieczki warto zaplanować jako jednodniowe wypady lub też spać w schroniskach, tak by stopniowo przyzwyczaić się do specyficznych, zimowych warunków. Bo poza lawinami największym niebezpieczeństwem w polskich górach jest zimno. To właśnie ono bywa „cichym zabójcą”. Jego największym sprzymierzeńcem jest zmęczenie, dlatego trzeba rozsądnie ważyć długość trasy. I zawsze trzeba mieć ze sobą zestaw szturmowy czyli termos z gorącą herbatą i czekoladę. W razie niebezpieczeństwa szybko dostarczą energii i zmotywują do dalszej akcji. Gdyby jednak zastała nas noc na szlaku nie ma problemu gdy mamy ze sobą czołówkę, a trasa nie jest trudna technicznie. Nawet w ciemnościach możemy dalej maszerować. Jeżeli jednak znajdujemy się w sytuacji, gdy dalsza wędrówka nie jest możliwa warto wezwać pomoc i przygotować się na spędzenie nocy w górach.
Pierwszą rzeczą jest znalezienie osłoniętego od wiatru i opadów miejsca. Gdy mamy dość sił warto wykopać jamę śnieżną. W czasie takiego biwaku możemy zapomnieć o śnie. W ekstremalnej sytuacji mógłby on stać się snem wiecznym. Ruch pobudza krążenie w najbardziej narażonych na odmrożenie miejscach ciała. Zanim usiądziemy w naszym schronieniu, przebierzmy się – zmieńmy przemoczone rzeczy na suche (przepocona odzież nas wychładza). Nogi warto włożyć w plecak, a siedzieć powinniśmy na izolacji od podłoża, połamanych gałęziach, kawałku karimaty czy folii NRC.