Co zrobić, żeby nie zmarznąć? Najlepiej nie dopuścić do tego, by zrobiło się zimno. Taki jest też i mój patent. Trzeba dbać o to, by nie tracić ciepła, bo ponowne rozgrzanie się jest trudne, a czasami wręcz niemożliwe. Ruszać palcami w butach albo kiedy leży się w śpiworze.
Odpowiednie ubranie to podstawa zachowania ciepła. Na zimę wszyscy polecają cebulkę, czyli kilka warstw odzieży. Optymalnym rozwiązaniem na zimowy trekking są trzy warstwy:
A na nogi długie getry i wiatroszczelne spodnie.
Zimą nie wolno sugerować tylko wskazaniem termometrach. Nawet jeśli słupek rtęci spada do – 10 stopni C, ale jest sucho i bezwietrznie, to odczuwalna temperatura będzie wynosić ok. 1 stopień C. Okazuje się bowiem, że to nie mróz, ale wiatr potrafi najszybciej wychłodzić organizm. Wrażenie zimna wzmagają także drobiny wody w powietrzu. Kiedy wilgotność wzrośnie np. do 90 %, a ziemię spowije mgła, wystarczy, że wiatr powieje z prędkością 20 m/s, to nawet przy jednym stopniu na plusie temperatura odczuwalna wyniesie -20 stopni C.
W niskich partiach gór ubieram się wg. zasad wskazanych powyżej. Jednak podczas załamania pogody lub w wyższych partiach podczas ataku szczytowego nieodzowny staje się puchowy kombinezon. Jest on tak ciepły, że zasada kilku warstw przestaje obowiązywać – zakłada się pod niego tylko odzież termoaktywną. W takim kombinezonie jestem w stanie przetrwać nawet w temperaturze -50 stopni C.