Czerwone Wierchy zimą

Trzy dni w Tatrach Zachodnich. Było tak jak lubię: nieco ekstremalnie, ale w dobrym sprawdzonym towarzystwie. Ciekawe było też to, że każdy z trzech dni okazał się zupełnie inny: pierwszego dnia było jesiennie, ale wraz z nadejściem grudnia spadł śnieg i zrobiło się zimowo. Drugi dzień to przedzieranie się przez mgłę – na widoki nie mogliśmy liczyć. Za to trzeci dzień nagrodził nas powalającymi panoramami na zaśnieżone Tatry Zachodnie i wystające znad chmur Tatry Wysokie. Piękny wyjazd.

dzień 1.

dystans: 15 km

trasa: Nędzówka– Przysłop Miętusi – ścieżka nad Reglami – Dolina Kościeliska – ścieżka nad Reglami – Dolina Chochołowska – schronisko na Polanie Chochołowskiej (przejście zajęło ok. 4 godz)

dzień 2.

dystans:  16,3 km

trasa: schronisko na Polanie Chochołowskiej– Polana Trzydniówka – Trzydniowiański Wierch 1.758m npm – Kończysty Wierch 2.002m npm – Starorobociański Wierch 2.172m npm – Liliowy Karb – Siwa Przełęcz – Ornak 1.854m npm – Iwaniacka Przełęcz – schronisko na Hali Ornak (przejście zajęło ok . 7 godz)

dzień 3.

dystans:  16,5 km

trasa: schronisko na Hali Ornak – Dolina Tomanowa – Chuda Przełączka – Ciemniak 2.096m npm – Krzesanica 2.122m npm – Małołączniak 2.096m npm – Miętusi Przysłop – Nędzówka (przejście zajęło ok. 7 godz)

Wyjazd tak na prawdę zaczęłam już w Zakopanem, gdzie w strugach deszczu chodziłam po pustych Krupówkach, a także odwiedziłam Cmentarz na Pęksowym Brzyzku.

Gdy w końcu ruszyłam w góry towarzyszyła mi iście listopadowa pogoda  – na szczęście jednak już nie padało. Chmury przykrywały szczyty, ale poniżej było całkiem przyjemnie (choć zimno – woda w kałużach zamarznięta). Pierwszego dnia zaserwowaliśmy sobie spacerowe przejście dolinami. Najpierw z Nędzówki na Miętusi Przysłop. Miętusi Przysłop (1.189m npm) to znana polana widokowa położona nad Doliną Miętusią na obniżeniu pomiędzy Hrubym Reglem a Skoruśniakiem. Dalej poszliśmy jedną z najpopularniejszych dróg tatrzańskich: Ścieżką nad Reglami. Wyznakowaną w 1901r. trasą doszliśmy aż do Doliny Chochołowskiej (najdłuższa dolina w Tatrach Polskich, ma 10 kilometrów i jej tereny niegdyś należały w znacznej części do wsi Chochołów). Na końcu Doliny, na Polanie Chochołowskiej położone jest schronisko PTTK, gdzie spędziliśmy pierwszą noc. Schronisko powstało w 1953r. (poprzednie schronisko z 1932r, spłonęło w 1945r.) W 1983r. w schronisku spotkali się Jan Paweł II i Lech Wałęsa. O tym wydarzeniu przypominają pamiątkowe tablice przed budynkiem.

Polana Chochołowska (1.100m npm) to jedna z największych i najciekawszych łąk na terenie Tatr. Położona u stóp Bobrowca kiedyś stanowiła ważny teren wypasów, dzisiaj jest już porośnięta lasem. Po obu stronach doliny zachowały się stare drewniane szałasy pasterskie, pozostałość po leniej wiosce pasterskiej. W górnej części Polany wznosi się drewniana kapliczka św. Jana Chrzciciela zbudowana w 1973r. na potrzeby serialu „Janosik”.

Dziś (pewnie dlatego, że to piątek) po drodze spotkaliśmy bardzo mało osób. Przełom listopada i grudnia nie jest jednak ulubionym okresem górołazów. Mimo licznych przystanków do schroniska doszliśmy bardzo wcześnie. To zupełnie nie w naszym stylu, bo zazwyczaj na nocleg zachodzimy już na ostatnią chwilę…

Kolejny dzień zaskoczył nas zimową aurą. Już w Dolinie wszystko było pokryte śniegiem, a spodziewaliśmy się, że wyżej w górach będzie go jednak więcej. Mieliśmy zaplanowaną trasę i mimo braku raków postanowiliśmy trzymać się naszego planu. Dość szybko doszliśmy na Kończysty Wierch 2.002m npm. Niestety ze szczytu nie rozciągały się żadne widoki – mgła. Tablica informacyjna cała oszroniona / zamarznięta posłużyła nam jako główny punkt orientacyjny.

W drodze na Satrorobociański Wierch pomocny okazał się posiadany przez Jacka GPS. Mgła, żadnych śladów, momentami nie wiedzieliśmy jak iść. Na bardziej stromych odcinkach trasy było ciężko, bo ślisko. Bez raków bardzo trzeba było walczyć by gdzieś się nie ześlizgnąć. Pod cienką warstwą śniegu chował się bowiem prawdziwy lód.

Na Starobociańskim Wierchu 2.172m npm spotkaliśmy pierwsze tego dnia towarzystwo – wśród kilkuosobowej grupy była dziewczyna o ciekawych, białych od szronu włosach. Ja też takie chcę mieć. Niestety mi zamarzała tylko czapka i to w dużo mniej widowiskowy sposób.

Ciągle we mgle skierowaliśmy się na masyw Ornaku i potem przez Iwaniacką Przełęcz. Już po ciemku dotarliśmy do schroniska na Hali Ornak. Droga minęła nam szybko na filozoficznej rozmowie o życiu. Góry są fajne na oczyszczenie umysłu i wyrzucenie z siebie trudnych emocji …

W schronisku na Hali Ornak wisi pewna plansza: Preisler’s Club. Michał Preisler był moim wychowawcą i wspaniałym nauczycielem geografii w LO, a z jego ojcem już będąc na studiach schodziłam Tatry w ramach górskich obozów. Wspaniali, pełni pasji ludzie.

Następnego dnia wystartowaliśmy dość wcześnie – już ok 8.00 byliśmy na szlaku. Zimno i nadal mgliście. Raczej nastawieni byliśmy na pogodową powtórkę – tzn. realizacja górskiego planu w trybie „sztuka dla sztuki” czyli idziemy, ale nic nie widzimy…

I jak to w życiu bywa: im człowiek mniej oczekuje, tym większa nagrodę otrzymuje.

Z Doliny Kościeliskiej wyruszyliśmy w górę Doliną Tomanową. Już na dojściu do Chudej Przełączki wynurzyliśmy się ponad chmury i przez większość czasu mieliśmy widoki aż po horyzont. Pięknie prezentował się Giewont z charakterystycznym krzyżem na wierzchołku. Po przeciwnej stronie widoczny był Kończysty Wierch i Starorobocianki Wierch – czyli tam gdzie byliśmy wczoraj.

Na trasie z Przełączki na Ciemniaka mocno wiało. Odczuwalna temperatura była bardzo niska – zresztą to jaki był mróz było widać też naocznie: trawa cała ubrana była w lodowe kubraczki. My aby choć odrobinę się rozgrzać dość często raczyliśmy się gorącą herbatą z termosu.

Masyw Czerwone Wierchy nazwano od rudziejących jesienią traw situ skuciny oraz boimki dwurzędowej. Teraz oczywiście cały teren jest biały od śniegu. Rudziejące trawy teraz możemy sobie jedynie wyobrazić.

Na Ciemniaku 2.096m npm powitał nas tylko pokryty lodem słupek. Ciemniak to najbardziej na zachód wysunięty szczyt Czerwonych Wierchów. Kopulasty wierzchołek urozmaicają skaliste żebra. Po szybkiej sesji zdjęciowej ruszyliśmy dalej na Krzesanicę 2.122m npm. To najwyższy szczyt Czerwonych Wierchów. Łagodnym podszczytowym łąkom od południa towarzyszą po północnej stronie 100-200-metrowe urwiska. W końcu dochodzimy na Małołączniak 2.096m npm. O tym z kolei szczycie mówi się, że nie ma łatwiejszego do zdobycia w całych Tatrach (no bez przesady – powiedziałabym). W stokach Małołaczniaka znajduje się największy system jaskiniowy w Polsce. System Wielkiej Śnieżnej ma ponad 20 kilometrów długości i ponad 800 metrów głębokości. Zjawiska krasowe w Tatrach występują tutaj w największym natężeniu.

Cała trasa granią z Ciemniaka na Małołączniaka urzeka porażającymi widokami na Tatry Wysokie. Spośród strzelistych szczytów wystających z nad morza chmur największe wrażenie robił Krywań – narodowa góra Słowaków.

Z Czerwonych Wierchów zeszliśmy najkrótszą trasą w dół: najpierw Kobylarzowym Żlebem gdzie pokonać trzeba kilkumetrowy próg skalny (są tu łańcuchy i klamry), a potem trawersując zbocze Skoruśniaka niemal poziomom ścieżką. W ten sposób doszliśmy do Miętusiego Przysłopa. . To niesamowite, że Miętusi Przysłop, gdzie byłam 2 dni temu teraz wygląda zupełnie inaczej. Wtedy jesienny, teraz w zimowej szacie. Stąd już szybko doszliśmy do Nędzówki, a dalej powrót do domu..

29 listopada – 2 grudnia 2012r.