Dzwonkówka – Bereśnik

Dwa listopadowe dni okazały się nieco mgliste, ale mimo to warto było przyjechać w Beskid Sądecki. W mojej pamięci na długo zapadną: przepiękny widok na Tatry oraz spotkani na szlaku ludzie.

dzień 1.

dystans: 8,5 km

trasa: Krościenko nad Dunajcem – Dzwonkówka 983m npm – Bereśnik 843m npm – schronisko PTTK Pod Bereśnikiem (przejście ok. 3 godz 20 min)

dzień 2.

dystans: 13,3 km

trasa: PTTK Pod Bereśnikiem – Bereśnik 843m npm – Dzwonkówka 983m npm – Jaworzynka 936m npm – Tylmanowa (przejście ok. 5 godz 30 min )

Z uwagi na fakt, że w listopadzie dzień jest już krótki zaplanowałam sobie dwie niedługie trasy. Wędrówkę rozpoczęłam w Krościenku nad Dunajcem. To bardzo malownicza miejscowość, która sama w sobie wymagałaby co najmniej pół dniowego pobytu. Ja niestety tym razem nie miałam aż tyle czasu. Więc tylko przeszłam się po rynku i po dzielnicy Zawadzie, gdzie podziwiać można zabytkową zabudowę.

Na początek ruszyłam czerwonym szlakiem na Dzwonkówkę. Dzwonkówka (983m npm) swoją nazwę zawdzięcza dzwoniącym dzwonkom na szyjach zwierząt wypasanych na tutejszych halach. Z drogi widać piękne widoki na Krościenko oraz na pasmo Pienin. Później jednak wchodzi się w bukowy las i widoki się kończą. Po drodze spotkałam niewiele osób i wszyscy podążali raczej w odwrotnym kierunku. Nic dziwnego zbliżał się koniec dnia i ja także musiałam się spieszyć by nie kończyć trasy po ciemku…

Mój trakt cały usypany był jakby dywanem liści. Szlak wiódł większość czasu lasem – miejscami brodziłam w liściach po łydki. Szłam mile szeleszcząc.

W drodze na Dzwonkówkę jest kilka charakterystycznych punktów, wszystkie z motywem religijnym: grób oznaczony niewielkim kamiennym krzyżem, drewniana kapliczka zawieszona na drzewie o ciekawym kształcie i kopiec z kamieni z wizerunkiem papieża na kamiennej tablicy. Niestety nie poznałam historii związanych z tymi miejscami, bo nie ma tam żadnej tablicy informacyjnej. Wiem tylko, że jest to fragment tzw. szlaku papieskiego poprowadzonego z Krakowa do Starego Sącza.

Dochodząc na Dzwonkówkę natknęłam się na oryginalny drogowskaz „Himalaje – 2 lata”. Postanowiłam potraktować to jako przepowiednię. To już wiem, gdzie pojadę w 2014r. Może jakiś kolejny ośmiotysięcznik?

Idąc główną granią, dosłownie na moment las się przerzedza i oczom moim objawił się niezwykły widok. W pierwszej chwili nie byłam pewna czy to co widzę, to rzeczywiście jest to co mi się wydaje: Tatry? Na tle nieba w świetle zachodzącego już słońca prezentowały się ostre tatrzańskie granie – przyprószone śniegiem. A więc w Tatrach już jest zima.

widok na Tatry o zachodzie słońca

widok na Tatry o zachodzie słońca

Końcówkę trasy pokonałam już prawie biegiem. Uciekając przed nocą. Na szczęście schronisko PTTK Pod Bereśnikiem było już blisko. Schronisko jest przepięknie usytuowane, na zboczu Bereśnika górującego nad Szczawnicą. A spektakl różowymi chmurami nad Tatrami w roli głównej, to coś co można zobaczyć bardzo rzadko. Miałam dużo szczęścia znajdując się w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze. Niezapomniany widok…

Kolejnego dnia ze schroniska wyruszyłam skoro świt (co o tej porze roku oznacza ok 7.00). Pierwsza część trasy była powtórką dnia wczorajszego: żółtym szlakiem przez Bereśnik na Dzwonkówkę. Jednak nie jest tak, że wędrówka tą samą trasa jest nudna lub bez sensu. Bo właśnie na tym odcinku spotkałam osobliwe towarzystwo. Samotnie podążając granią najpierw usłyszałam dziwny szelest liści, a za chwile zobaczyłam idącą na przeciw mnie krowę. Najpierw jedną, potem kolejne. I zaraz też koło mnie pojawił się pies. Waleczny pies, który na mnie warczał. Z takim psem nie warto zadzierać. Stanęłam więc i czekałam co też się wydarzy. Minęły mnie krowy, i na horyzoncie pokazało się małe stadko owiec. Peleton zamykała samotna koza i pasterz dzierżący w ręku siekierę. Urocze.

A ja stałam i obserwowałam. Jedna z owiec zamiast minąć mnie bezceremonialnie jak pozostałe, stanęła obok mojej nogi i przez dobrą chwilę ocierała się o moje udo niczym o pień drzewa. Stałam jak wryta wczuwając się w przypisaną mi rolę.

Ucięłam sobie też krótką pogawędkę z Panem z Siekierą. Zapytałam:

– Dokąd idziecie? – bo to dziwne spotkać takie towarzystwo na szlaku prowadzonym granią – samym szczytem tutejszego masywu górskiego

– A tak se wypasam. Jeszcze ne ma snega to nech se poskubiom. – powiedział i dodał na odchodne: Niech  se Pani darzy!

I ruszyliśmy każdy w swoim kierunku…

Na Dzwonkówce zrobiłam sobie krótki odpoczynek i z zachwytem patrzyłam na mijającą mnie młodą dziewczynę jadącą na koniu i rozmawiającą przez komórkę. To takie połączenie tradycji tych stron i nowoczesności.

Potem spotkałam jeszcze Pana, który na wozie ciągnionym przez konia transportował drewno. Widząc, że idę sama zawołał tylko:

– A nie boi się Pani sama po lesie chodzić? Nie boi się Pani niedźwiedzia?

– Nie. Przecież tutaj nie ma niedźwiedzi. – odpowiedziałam beztrosko

– Ja bym się bał tak chodzić… – rzucił mijając mnie i zostałam z taką refleksją. Szłam więc dalej i zastanawiałam się czy żartował czy też powinnam być bardziej czujna i wypatrywać dzikiego zwierza.

Na swojej trasie spotkałam jeszcze dwie ciekawe osoby…

Starszego Pana, który prowadził swoje małe stadko owiec oraz starszą Panią, która z dużym worem szła do lasu nagrabić liści dla krów. Byłam pod wielkim wrażeniem otwartości i serdeczności ludzi spotkanych na szlaku. Tutejszych mieszkańców…

Z Dzwonkówki żółty szlak prowadził przez piękny teren: cały czas odsłonięte obszary, widoki na góry we wszystkich kierunkach… I gdyby tylko pogoda była lepsza. Zanim doszłam do Tylmanowej odwiedziłam jeszcze kapliczkę papieską. Kapliczkę wznieśli tutaj górale. Upamiętnia ona wyjątkową mszę Karola Wojtyły w 1972r. Ówczesny metropolita krakowski wpadł na chwilę na jedno ze spotkań młodzieży oazowej. Podczas mszy odprawianej na Błyszczu rozpętała się gwałtowna burza. Zgromadzeni mieli ze sobą tylko dwa parasole. Nimi osłonili ołtarz. Co roku w październiku górale ze Związku Podhalan z Tylmanowej odprawiają na Błyszczu uroczystą górską mszę.

Dzień swojej wędrówki zakończyłam ok 13.00. Do Tylmanowej schodziłam już w deszczu. Nie chcąc czekać na autobus złapałam „stopa”. Okazało się, że mój kierowca to myśliwy. Powiedział mi, że po okolicy grasuje niedźwiedź. Buuu.

11-12 listopad 2012r.