Gerlach

Region: Tatry Wysokie, Słowacja

Wysokość: 2.655m npm

Termin: szczyt zdobyty 14 kwietniaa 2013r.

Gerlach czyli słowacki Gerlachovský štít (2.655m npm) to najwyższy szczyt Tatr i całych Karpat. Szczyt położony jest w całości na terytorium Słowacji. Gerlach należy do Korony Europy.

Długo zastanawiano się, który szczyt tatrzański jest najwyższy. Początkowo uważano, że Krywań jest najwyższy, a potem Łomnica. Dopiero pomiary z okresu 1837-1838 rozwiały wszelkie wątpliwości czyniąc Gerlacha Królem Karpat. Zmiana Króla Gór spowodowała przybywanie licznych grup turystów, co przyczyniło się do założenia zabezpieczeń na dwóch niegdyś wytyczonych ścieżkach (drogach) w postaci klamer i łańcuchów. Nazwa tego najwyższego tatrzańskiego szczytu pochodzi od wsi Gerlachów na Spiszu, założonej ok. 1300r. przez synów niejakiego Gerlacha. Jako najwyższy Karpat, Gerlach stał się obiektem zainteresowania polityki. Wiadomo, najwyższy szczyt idealnie nadaje się na symbol tej czy innej idei. Pierwsi byli Węgrzy, którzy w 1896r. obchodzili tysiąclecie swojego państwa. Z tej okazji postanowi nadać najwyższemu szczytowi ówczesnych Węgier imię cesarza Franciszka Józefa (Ferenc Józef csucs, Franz Josef-Spitze). Po upadku Austro-Węgier Polska i Czechosłowacja zaczęły szamotaninę o zajęcie jak największej części Tatr i Podtarza. Wówczas jedni mianowali króla Tatr Szczytem Polskim, a drudzy obdarzyli go nazwą Stit Legionarov dla uczczenia czesko-słowckich oddziałów biorących udział w I wojnie światowej. Wszystkie te wymysły jednak się nie przyjęły i Gerlach pozostał Gerlachem.

Pierwsze wejścia turystyczne nie są dokładnie odnotowane. Najprawdopodobniej już w 1834 r. na szczycie stanęli – podczas polowania na kozice – Johann Still, Martin Spitzkopf-Urban, Gelhof i dwóch nieznanych koziarzy. Na pewno pierwszego zimowego wejścia dokonał zespół polsko-węgierski Janusz Chmielowski, Károly Jordán i Klemens Bachleda dnia 15 stycznia 1905. Swoje ślady na Gerlachu zostawił też inny wybitny polski wspinacz, Wiesław Stanisławski, który w styczniu 1930r. dokonał pierwszego zimowego przejścia północno-zachodniej ściany Zadniego Gerlacha (2.616m npm) i w tym samym roku wyznaczył nową drogę na jego główny wierzchołek z Doliny Wielickiej.

Masyw Gerlacha jest znacznie obszerniejszy niż góra, której masyw zawdzięcza swoją nazwę – składa się z kilku wierzchołków. Na Masyw Gerlacha składa się kilka wierzchołków m.in.: Mały Gerlach (2.601m npm), Pośredni Gerlach (2.642m npm), Zadni Gerlach (2.616m npm), Niżnia Wysoka Gerlachowska (2.547m npm). Masyw Gerlacha skierowany jest na południe od głównego ciągu Tatr. Szczyt ten zwany jest „królem tatrzańskim”, bo jest on dostępny jedynie dla wytrawnych turystów. Temperatura roczna na szczycie waha się w granicach około -6°C.

Na wierzchołek prowadzą dwie trasy – jedna od strony Doliny Wielickiej, przez Wielicką Próbę (zielony szlak lub żółty prowadzący ze Starego Smokowca), druga od strony Doliny Batyżowieckiej przez tzw. Batyżowiecką Próbę (czerwony szlak). Oba szlaki są silnie eksponowane (wejścia turystyczne tylko w okresie letnim w towarzystwie przewodnika). Na szczyt nie prowadzi żaden szlak turystyczny. Idąc z obu dolin można się zatrzymać w schronisku „Śląski Dom”, który służy turystom jako punkt wypadowy podczas wypraw na Masyw Gerlacha. Wejście na szczyt ze schroniska zajmuje ok. 4 godzin.

Piękną drogą wspinaczkową jest tzw. Droga Martina wycena: II – przejście prowadzi główna grania Tatr od przełęczy Polski Grzebień przez Wielicki Szczyt, Litworowy Szczyt na Zadni Gerlach i granią boczną na szczyt Gerlachu. Trasa sprzyja podziwianiu widoków, ale jest dość trudna i eksponowana. Czas przejścia ok. 6 godzin. (przekrój drogi)

trasa: Vysne Hagy – Dolina Batyżowiecka – Batyżowieckie Pleso – Gerlach (2.655m npm) – Batyżowiecka Próba – Batyżowieckie Pleso – Dolina Batyżowiecka – Vysne Hagy

skład wyprawy: członkowie i sympatycy Terenowego Koła PTTK w Tuchowie czyli:  Marek Chrząszcz, Michał Osysko, Jadzia i Stanisław Papciak, Zbyszek oraz ja

O godz 6.00 dojeżdżamy do Vysne Hagy i parkujemy samochód koło szpitala. Dość szybko wyruszamy w trasę. Już na tym etapie zalega śnieg, a wraz ze zdobywaniem wysokości będzie go już tylko więcej. Zanim dochodzimy do lasu mijamy małą kapliczkę z tabliczkami dziękczynnymi (to pacjenci pobliskiego szpitala w ten sposób wyrażają tu swoją wdzięczność za ozdrowienie). Początkowo idziemy szlakiem żółtym: przez las, a następnie przez gęstą kosodrzewinę. Z samego rana mamy piękną pogodę. Gdy tylko wychodzimy ponad granicę drzew widzimy nad sobą pierwsze tatrzańskie szczyty – niestety to jeszcze nie Gerlach. Nasz cel jest schowany za kopulastym wierzchołkiem, na który przyjdzie nam się najpierw wspiąć, a potem go strawersować. To na grani tego pagórka dochodzimy do szlaku czerwonego prowadzącego nas w pobliże Batyżowieckie Pleso.

W sprzyjających warunkach już z tego miejsca wdzielibyśmy szczyt Gerlacha, a latem dodatkowo podziwiać tu można samo jeziorko Batyżowieckie. Niestety teraz nie jest nam dane ani jedno, ani drugie. Gerlach tonie w chmurach, a jeziorko całkowicie zmrożone przysypane jest śniegiem.

Na jednym z krótkich postojów kiedy to postanowiliśmy w końcu ubrać raki przez moją nieuwagę upuściłam swój kask. Na początku toczył się pomału i myślałam, że sam za chwilkę się zatrzyma. Gdy zorientowaliśmy się, że jest wręcz przeciwnie – kask przyspiesza – Marek ruszył w pościg. Niestety nadaremno. Kask już śmigał w dół z dużą prędkością i tylko patrzyliśmy dokąd doleci. Gdy zniknął z oczu daleko w dole, wiedziałam już, że nie jest ciekawie. Perspektywa zejścia po kask, nawet na lekko – bez plecaka, wydawała mi się mocno dołująca. Ale cóż robić – za swoje błędy trzeba płacić… Zejście ok 200-300m po kask zajęłoby mi co najmniej 20-30 minut. Jak się okazało mam w górach dużo dużo szczęścia… Gdy już pogodziłam się z tą przykrą perspektywą (zejścia na dół) zadzwonił telefon Marka. Okazało się, że lot zjazdowy kasku obserwował Michał z naszej grupy, który znalazł się akurat w odpowiednim miejscu i czasie czyli na dole. Zabrał mój kask i gdy spotkaliśmy się wkrótce na wspólnym postoju przekazał go w moje ręce.

Gdy dochodzimy w okolice Batyżowieckie Pleso po słońcu zostaje już tylko wspomnienie. Wszędzie dookoła otaczają nas szare chmury. Niestety w dużej części przesłaniają nam one nasz cel czyli szczyt Gerlach. Po wydostaniu się z kotła, w którym położone jest jezioro trasa zaczyna się mocno piąć w górę. Praktycznie cały czas idzie się w mocno eksponowanym i zaśnieżonym terenie – w górę wąskim żlebem. Mimo, że kwiecień śniegu jest bardzo dużo. Niestety ma on też nieciekawą konsystencję.  Mokry, zapadający się pod każdym krokiem nie stanowi bezpiecznego oparcia dla butów w rakach. Trzeba się namęczyć aby zdobyć wysokość.

Na trasie do góry kilka razy zabezpieczamy się dodatkowo liną – zwłaszcza w wąskim mikstowym kuluarze jeszcze poniżej pierwszych klamer wydaje się to przydatne. Na szczęście  jest w tej okolicy na stałe wbity ring, do którego można „się podłączyć”. Droga, którą idziemy jest przez przewodników (bo tylko z nimi można na szczyt legalnie wejść) wykorzystywana do zejścia – są więc od czasu do czasu stałe ułatwienia, które wykorzystywane są w bardziej newralgicznych momentach do zjazdów.

W górnej części masywu atmosfera mocno zimowa. Chmury pochłonęły nas ograniczając widoczność. Silny wiatr szybko wychładza, a tempo wchodzenia ograniczone jest przez głęboki śnieg.

W końcu, choć późno bo ok 15.00 docieramy na szczyt Gerlacha (2.655m npm). Robimy sobie zdjęcie z metalowym krzyżem z niebieskim oczkiem ustawionym tutaj w 1997r. Krzyż stwarza niebezpieczeństwo ściągnięcia piorunów, dlatego podczas burz, trzeba wtedy szybko opuszczać szczyt. Dziś krzyż niemal do połowy zakopany jest w śniegu, ale i tak stanowi piękny element naszych „zdjęć szczytowych”. Niestety ze szczytu widoków nie mammy żadnych. Nie sposób też długo cieszyć się pobytem na wierzchołku – zimno przeszywa nas na wskroś. Po ok 15 minutach szybko stamtąd uciekamy.

Dopiero schodząc ze szczytu bardziej czuje się ekspozycje terenu po jakim przyszło nam się poruszać. Od razu na początku aplikujemy sobie zjazd na linie po zalodzonym stoku. Niestety ta metoda choć bezpieczna jest potwornie czasochłonna. Przy pięciu osobach (Michał nie miał w palnie wejścia na szczyt – krąży na skiturach u podnóża góry) sprowadza się to do tego, że bardzo długo czeka się na pozostałe osoby.

Póki mogłam szłam więc potem bez asekuracji, byle jak najszybciej w dół, może tam mniej wieje… Niestety, co jest normalne, różne mieliśmy tempo schodzenia i tego czekania na siebie nawzajem było bardzo dużo. Nigdzie nam się nie spieszyło, jedynym problemem było, że stojąc bardzo szybko robi się zimno. Ale z drugiej strony to nie ośmiotysięcznik zimą.

Wszyscy asekurowaliśmy się jeszcze na Batyżowieckiej Próbie. To już ostatni trudny fragment.

Gdy zeszliśmy ze śnieżnej ściany Jadzia i Staszek założyli swoje skitury i pognali w dół. Marek, Zbyszek i ja wędrujemy na nogach. Brak jakichkolwiek śladów i zapadający się śnieg powoduje, że po dojściu do kosówki gubimy drogę. Błądzimy szukając naszej porannej ścieżki. W międzyczasie zapada zmrok i jeszcze pogarsza to naszą sytuację. Brak dobrej znajomości terenu i wątpliwości gdzie dalej iść doprowadzają do podziału naszej małej grupy. Zbyszek jest przekonany, że trzeba iść bardziej dołem, Marek jest bardziej przekonany, że trzeba iść górą. Ja nie wiem nic, ale podążam za Markiem. Na szczęście dzięki czołówkom cały czas jesteśmy w stanie wszyscy się zlokalizować.

Nie wiem ile czasu mija. Razem z Markiem przedzieramy się przez kosodrzewinę, przez głębokie śniegi. Co krok zapadamy się po kolana, a od czasu do czasu jeszcze głębiej. Czasami trudno jest wyjąć własną nogę zablokowaną gałęziami kosówki spod zwałów śniegu.  W pewnym momencie wyjmuję ze śniegu nogę bez buta – takie atrakcje sobie zafundowaliśmy. Mimo potwornego zmęczenia ja nam luz do sytuacji. Oczywiście chciałabym być już na właściwej drodze, ale paniki nie ma – w dole widać światełka  osady Vysne Hagy więc tak czy owak jakoś tam dojdziemy.

– Mam szlak – słyszymy w pewnym momencie Zbyszka nawołującego z dołu. Poczułam pewną ulgę – teraz tylko musimy się do Zbyszka jakoś przedostać.

Gdy, kierując się na światło jego czołówki, dochodzimy w końcu do Zbyszka, rzeczywiście widzimy pod nogami wyraźną ścieżkę i oznaczenie żółtego szlaku na drzewie.

– No to zdobyłam Gerlach po raz drugi – mówię już potwornie zmęczona walką z piekielną kosówką.

Ten fragment naszej wyprawy dał mi bardzo w kość. Będąc już na szlaku powoli ruszam w dół. Każde kolejne zapadnięcie się w śniegu frustruje mnie potwornie – już dość tego, swoje już przecież przerobiłam  w zapadaniu się!

Jakoś tak się stało, że zupełnie straciłam poczucie czasu i gdy na chwilę przystajemy by odpocząć ze zdziwieniem orientuję się, że jest już 22.00. Zanim dochodzimy do samochodu wybija 22.40 co oznacza, że nasza Gerlach Expedition trwała 16 godzin i 40 minut!!!

Najważniejsze, jednak że Gerlach zdobyty i wszyscy razem spotykamy się przy samochodzie.

Mimo, że jest kwiecień nasza wyprawa na Gerlach w całości miała charakter zimowy: dużo zalegającego śniegu, realne zagrożenie lawinowe, zimny i porywisty wiatr oraz duże zachmurzenie – powodowało, że warunki były dość ciężkie.

Na wejście na szczyt powinni decydować się tylko doświadczeni turyści. Trasa na wierzchołek jest trudna i mocno eksponowana. Wstęp na Gerlach mają tylko taternicy i turyści, którzy wynajmą przewodnika z uprawnieniami. Mogą być to zarówno słowaccy jak i polscy przewodnicy ( Polacy proponują zazwyczaj bardziej konkurencyjne ceny). Grupy prowadzone prze przewodników wchodzą w uprzężach i związane liną.

Informacje Praktyczne:

– dojazd: najlepiej samochodem przez Łysą Polanę i dalej w kierunku Starego Smokovca

– wejście: klasyczna droga prowadzi z Doliny Wielickiej; nie ma tam szlaku; wejścia turystyczne tylko z uprawionym przewodnikiem IVBV/UIAGM – koszt: ok 1 tys PLN (max. 3 osoby) plus dojazd z Zakopanego

14 kwiecień 2013r.