Jezioro Góreckie

kategoria: Trasa Dla Niemowlaka czyli Wojtuś na Bezdrożach

cel: obejście Jeziora Góreckiego

dystans: ok 9 kilometrów

uczestnicy: Wojtuś (wiek: dziesięć miesięcy), mama i tata

wyposażenie: nosidełko turystyczne (Little Life model Cross Country S3)

Upał. Postanawiamy przetestować nasze nosidełko turystyczne w trudnych  warunkach cieplarnianych. Mamy osłonkę przeciwsłoneczną w zestawie więc chcemy zobaczyć jak się sprawdza w praktyce.

Upał. Chcemy ucieć z betonowego miasta. Najlepiej gdzieś do lasu, nad jezioro. Szybki przegląd tras w głowie i wybieramy popularny szlak w Wielkopolskim Parku Narodowym.

Upał.  Po pokonaniu tzw. „greiserówki” (grajzerówki) dojeżdżamy miejscowości Jeziory. Zostawiamy samochód na zacienionym leśnym parkingu. Zanim ruszymy na czerwony szlak cofamy się kilkaset metrów, idziemy przyjrzeć się posiadłości, którą kazał tu sobie tu wybudować hitlerowski oprawca ludności Wielkopolski – Arthur Greiser. To właśnie od jego nazwiska wzięła się nazwa drogi, którą tu dojechaliśmy. Tak też bywa nazywany sam budynek (pałac wraz z folwarkiem).

Budynek pałacu choć znacznych rozmiarów nie jest jakoś szczególnie piękny. Ma za to „ciekawą” historię – i może nie tyle sam budynek, co postać, która przyczyniła się do jego powstania (i później w nim mieszkała). Namiestnik Rzeszy w Kraju Warty i jednocześnie Gauleiter NSDAP Artur Greisler był klasycznym przykładem hitlerowskiego karierowicza. Pochodził z niemieckiej rodziny, ale co ciekawe, był Wielkopolaninem. Jego ojciec był szewcem w Środzie Wielkopolskiej. Tu chodził do szkoły powszechnej, potem kończył najlepsze gimnazjum humanistyczne w Inowrocławiu. Podczas I wojny światowej służył ochotniczo w marynarce wojennej i lotnictwie. Musiał się wyróżniać, bo awansował na stopień oficerski. Ale po wojnie imał się dorywczych zajęć i biedował. Partia nazistowska nie zostawiła wiernego członka w biedzie. Już w 1930r., mając 33 lata został posłem parlamentu wolnego miasta Gdańska, a od 1934 prezydentem senatu, czyli głową tego mini państwa, połkniętego we wrześniu 1939r. przez III Rzeszę. Dla Greisera nie był to problem, bo już 21 września tegoż roku objął władzę cywilną w Poznaniu. A od 1 listopada, po wcieleniu Wielkopolski do Niemiec, został namiestnikiem całego Warthegau, czyli Kraju Warty. Był to duży obszar administracyjny, obejmujący oprócz Wielkopolski Kujawy i Łódź. Gauleiter Greiser miał gdzie mieszkać, bo przywłaszczył sobie wielką willę w Poznaniu i to razem z polską służbą. Dzisiaj jest to siedziba Radia Merkury, przy ulicy Berwińskiego, naprzeciwko parku Wilsona. Co do siedzib, to wykazał się niezłym gustem, rekwirując na swój prywatny użytek pałace w Lubostroniu i Czerniejewie. Choć na co dzień głosił wyższość germańskiej kultury, to wyraźnie imponowało mu życie i domy polskich ziemian. I o takiej rezydencji jak u wielkopolskiego arystokraty marzył. Taki paradoks, jeden z najwyższych hitlerowskich dygnitarzy był rozmiłowany w polskiej kulturze szlacheckiej. Oczywiście w przerwach w pracy nad całkowitym zniemczeniem Wielkopolski i wymordowaniem setek tysięcy Żydów. Można by odnieść wrażenie, że cała jego kariera była tylko po to, żeby wybudować sobie pałac i żyć jak wielki pan. Zaraz po przyjeździe do Poznania i objęciu urzędu namiestnika, Greiser zabrał się energicznie do realizacji swoich planów. Już jesienią, w domu wycieczkowym nad jeziorem Góreckim, świetna niemiecka firma budowlana Philipp Holzmann zorganizowała biuro budowy. Projekt inwestycji opiniował osobiście Generalny Inspektor Budowlany III Rzeszy, ulubiony architekt Hitlera Albert Speer. Projekt architektoniczny wykonało wyśmienite berlińskie biuro Otto von Estorffa i Gerharda Winklera. Mieli oni w swym dorobku kilkadziesiąt znaczących do dzisiaj realizacji, głównie w Berlinie i Poczdamie. Właśnie skończyli pracę nad budynkiem ambasady Norwegii i szybko zabrali się do roboty. W charakterystycznym dla siebie stylu, prostym, z elementami nowoczesności jak duże przeszklenia ścian, ale z wykorzystaniem tradycyjnych elementów wykończeniowych. Gmach dostał perfekcyjnie wykonaną, zgeometryzowaną kamieniarkę portali, obramowań okiennych i gzymsów. Nawet budynki towarzyszące, dla personelu, tworzyły świetny zespół urbanistyczny. Ustawione w czworobok, z wewnętrznym kwadratowym dziedzińcem i zamkniętą łukiem bramą wjazdową, z indywidualnie zaprojektowanymi, kutymi klamkami, okiennicami, kamiennymi narożami. Całość założenia obejmowała ponad 10 hektarów terenu o zróżnicowanej funkcji. Regularny park przed pałacem przechodził w naturalny park krajobrazowy. Był ogród kwiatowy, warzywniak, sad, szklarnie, korty tenisowe, przystań nad jeziorem, stajnie, garaże i własna stacja benzynowa. No i oczywiście schron przeciwlotniczy. Całość owych włości otoczono prawie trzymetrowej wysokości i długości 1570 metrów, murem z cegły, zwieńczonym potłuczonym szkłem zatopionym w betonie. Projekt ogrodów i parku wykonał światowej sławy architekt krajobrazu, pionier ekologicznych założeń ogrodowych, późniejszy profesor, Hermann Mattern. Współpracownik Loosa, Poelziga, Schorouna, sław światowej architektury pierwszej połowy XX wieku. Rozrysowany w najdrobniejszych szczegółach, z niemiecką dokładnością, projekt był gotowy już w marcu 1940 roku. Nim ruszyły prace budowlane zniwelowano całe wzgórze, aby uzyskać płaski teren pod pałac. Tysiące metrów sześciennych ziemi transportowano najpierw taśmociągami, a potem wagonikami na szynach, po specjalnie na ten cel wybudowanym pomoście, na środek jeziora, gdzie wrzucano ziemię. Zbudowano też kilka kilometrów betonowej drogi dojazdowej do rezydencji. Tylko podstawowe materiały budowlane, takie jak cegła, były kupowane lokalnie. Cała reszta, nawet sadzonki roślin, ściągano z całych Niemiec. Trochę to kosztowało. Zwłaszcza, że trwała wojna. Za te fanaberie płaciło ministerstwo spraw wewnętrznych. I grosza nie żałowało. Choć grunt Greiser przejął bezpłatnie. I korzystał z darmowej robocizny zastępów niewolników, Żydów, jeńców francuskich i polskich więźniów obozu koncentracyjnego w Żabikowie. Wielu z nich poniosło śmierć przy tej pracy. W sumie wydano oficjalnie ponad 3 miliony niemieckich marek, nie licząc zrabowanej Polakom i Żydom gotówki, która Greiser traktował jak swoje kieszonkowe. Żeby uzmysłowić jak gigantyczna była to warto wiedzieć, że polski pracownik, zarabiał w tym czasie, w Poznaniu, niecałe 90 marek miesięcznie. Niepozorny z wyglądu pałac ma aż pięć kondygnacji użytkowych. Powierzchnia zabudowy to ponad 700 m2 budynku o kształcie litery C. Na parterze, na osi umieszczono reprezentacyjną salę, z kamiennym kominkiem. Z niej wchodziło się na lewo, przez pokój muzyczny do gabinetu i na oszkloną werandę, zwaną pokojem kwiatowym. Na prawo była wielka jadalnia z drugą werandą i dalej całe zaplecze, kuchnia, kredens i spiżarnia. Przez całą długość głównego skrzydła ciągnął się rozległy hol z dębowymi schodami na górę, roboty mosińskiego stolarza. Na piętrze ulokowano pokoje mieszkalne właścicieli. Dwie oddzielne sypialnie z łazienkami, pani i pana, łączyło ukryte przejście. Sypialnie miały wyjścia na duże tarasy na dachach werand, ze wspaniałym widokiem na jezioro. Był też wygodny salon. Do tego duża garderoba i pokój kamerdynera dla pana. I trzy pokoje gościnne z własnymi łazienkami i garderobami. W bocznym skrzydle rozlokowano pokoje dla służby. Ta zajmowała też część poddasza, na drugim piętrze. Tam też umieszczono pralnię, suszarnię i prasowalnię. Najbardziej zaskakujące było podziemie gmachu, ze specjalnie wzmocnionymi stropami. Miało aż dwa poziomy. Z głównego holu schodziło się do wielkiej sali kinowej, z osobnym pomieszczeniem kinooperatora. Towarzyszyło jej szereg pomieszczeń magazynowych, w których Greiser gromadził łupy zrabowane Polakom i Żydom. W piwnicy pod skrzydłami bocznymi mieściła się sala konferencyjna z zapleczem z jednej strony, a z drugiej chłodnie i pomieszczenia pomocnicze dla kuchni, zlokalizowanej nad nimi. Najbardziej tajemniczy był drugi poziom piwnic zawierający oprócz kotłowni trzy mniejsze pomieszczenia, wentylowane, ze ścianami świetnie wykończonymi piaskowcem. Choć w projekcie zapisano, że służyły do przechowywania wina, w rzeczywistości mogły pełnić funkcję schronu.

Wnętrza były luksusowo wyposażone. Gauleiter czerpał pełnymi garściami z wielkopolskich muzeów i pałaców. Wszystko w Kraju Warty było jego. Nie zabrakło gobelinów, obrazów, antyków i starej broni. Zamówiono w Chodzieży specjalnie odlaną zastawę, wytopioną z żydowskich naczyń liturgicznych. Samych fortepianów było kilka, bo Maria Greiser była pianistką i lubiła pograć gościom. Drzwi rezydencji nie zamykały się. Urządzano wielkie polowania, bale i majówki nad wodą. Gdy skończyły się trunki ukradzione z polskich piwnic, popłynęła rzeka francuskiego wina. Podczas jednej z libacji szwagier Greisera, strzałem z pistoletu wyłupił mu oko. Tylko kilka godzin od Berlina, gdzie wszystko na kartki, nawet dla notabli. Ciągnęli więc tu wysoko postawieni obywarele III Rzeszy. Regularnie gościł w Jeziorach jego zastępca Hitlera – Heinrich Himmler, minister spraw wewnętrznych Wilhelm Frick, szef Hitlerjugent Arthur Axmann, minister do spraw terenów okupowanych w Związku Radzieckim, Alfred Rosenberg, skarbnik NSDAP Franz Schwarz… Tutaj działa się wielka historia! Na tajnych naradach dyskutowano o losach świata. To w zaciszu pałacu w Jeziorach pod Poznaniem, w dniach od 4 do 6 października 1943 roku, Heinrich Himmler dopracowywał plan ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, plan holokaustu. Bezpośrednio przed obwieszczeniem go w dwóch przemówieniach dla przywódców III Rzeszy, na poznańskim ratuszu i na cesarskim zamku w Posenie (jak czytał lektor dokumentu BBC).

W czasie gdy mieszkał tu Greiser bramy pałacu strzegło dwóch wartowników, a dwóch innych przez całą dobę chodziło wzdłuż murów. Do jeziora Góreckiego wrzucono zwoje drutu kolczastego, aby uniemożliwić dostęp do rezydencji. Również okoliczne lasy były stale patrolowane przez konny oddział SS.

Pod koniec wojny Greiser zbiegł do Niemiec, ale został tam schwytany i wydany polskim władzom. Oprawca został skazany na śmierć i powieszono go na stokach poznańskiej Cytadeli. Była to ostatnia publiczna egzekucja w Polsce i w Europie…

A tymczasem w Grajzerówce wcale nie opustoszało. 24 stycznia 1945 roku, już w parę godzin po ucieczce niemieckiego personelu, okoliczna ludność z Trzebawia, Pożegowa i Szreniawy rzuciła się grabić wszystko, co dało się wynieść i wywieźć. Nic się nie zmarnowało i do dzisiaj w sąsiednich wsiach, cały czas są w użytku sztućce, obrusy, dywany i meble po Greiserze. Potem na krótko pałac zajęła Armia Czerwona. Wojsko wyniosło się z Jezior szybko i nie zdążyło zdewastować pałacu. Krótko rezydował tu Urząd Bezpieczeństwa, ale było im za daleko do Poznania. W połowie 1946r. zaczęto remont, by wykorzystać budynki na sierociniec, prowadzony przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Po 1966r. Dom Dziecka przekształcono w Prewentorium Przeciwgruźlicze. A po 1994r. przeniosła się tu z Puszczykowa Dyrekcja Wielkopolskiego Parku Narodowego i gospodarzy tu po dziś dzień.

Pałac w Jeziorach miał duże szczęście w swej historii. Ale w ostatnich latach działo się tu zarówno wiele dobrego, jak i złego. Starannie odnowiono budynki, zorganizowano w pałacu małe muzeum przyrodnicze i stację ekologiczną, co umożliwia zwiedzanie wnętrz. Budynki utrzymywane są w świetnym stanie, z wieloma zachowanymi elementami dawnego wystroju. Ale działania inwestycyjne Dyrekcji Wielkopolskiego Parku Narodowego podejmowane są dość dowolnie, bo bez nadzoru konserwatora zabytków. To dziwne, że tak unikatowe założenie rezydencjalne, ostatnie takie w Polsce, miejsce historyczne w skali światowej jest całkowicie pozbawione ochrony konserwatorskiej.

Do Muzeum Przyrodniczego wpadamy tylko na chwilę. Wojtuś ewidentnie jeszcze nie jest zainteresowany tą tematyką. Wrócimy tutaj z nim gdy będzie starszy.

Na razie ruszamy zobaczyć „prywatną plażę Greiser’a”. Na tyłach pałacu odnajdujemy niewielką ścieżkę i schody prowadzące wprost do drewnianej altanki usytuowanej nad brzegiem Jeziora Góreckiego. Roztacza się stąd ładny widok na samo jezioro oraz na Wyspę Koczysko i Wyspę Zamkową (samych ruin z tego miejsca nie widać). Poniżej altanki znajduje się drewniane molo – dostępu na nie broni furtka zamknięta na wielką kłódkę.

Po ciekawym spotkaniu z wielką historią wracamy do naszego parkingu i wchodzimy na nasz leśny szlak. Czerwonym szlakiem zmierzamy w kierunku Jeziora Góreckiego. Jenak po drodze napotykamy Głaz prof. Dąbskiej. Stąd stromą ścieżką schodzimy już wprost nad brzeg jeziora.

Jezioro Góreckie jest trzecim co do wielkości (104,64ha), a zarazem najgłębszym (17,3m) jeziorem Wielkopolskiego Parku Narodowego. Ze względu na niezwykłe walory przyrodnicze objęte zostało całkowitą ochrona ścisłą. Jest to polodowcowe jezioro rynnowe. Czyste wody Jeziora Góreckiego zapewniają dogodne warunki do rozwoju licznych zwierząt. Z dużych skorupiaków żyje tutaj rak rzeczny zwany też szlachetnym oraz zawleczony rak amerykański. Ryby reprezentowane są m.in. przez szczupaki, okonie, leszcze, liny, jazgarze, miętusy, karasie, płocie, wzdręgi i węgorze. Jesienią, na jeziorze gromadzą się przed odlotem na zimę, tysiące gęsi – zbożowych i białoczelnych.

Brzegiem jeziora, na odcinku ok 3 km, poprowadzony jest czerwony szlak turystyczny. Szlak ten obchodzi jednak tylko południową połowę Jeziora Góreckiego, północno-zachodni jego fragment jest niedostępny – brak wytyczonej i dostępnej publicznie ścieżki.

Wytyczona nadbrzeżna trasa jest bardzo urokliwa. Szeroka gruntowna droga pięknie zacieniona przez zdrowy, gęsty las. Do tego niemal na całej trasie towarzyszy nam widok na samo jezioro. Po drodze przygotowanych jest kilka miejsc postojowych – drewniane ławki i stoły. Jest też i plaża. Piękna, piaszczysta. Niestety obowiązuje całkowity zakaz kąpieli w wodach Jeziora Góreckiego (w związku z tym, że wody te są objęte ochroną przyrodniczą).

Po ok 1,5km dochodzimy do skrzyżowania jeziora u południowego krańca jeziora. Tutaj też znajduje się kolejny polodowcowy głaz – Głaz Jaśkowiaka. Przez niedługi odcinek podążamy piaszczystą drogą. Tu obok naszego czerwonego szlaku jest też szlak niebieski. Jesteśmy na terenie Obszaru Ochrony Ścisłej „Grabina”. Na powierzchni 8,49ha objęto tu ochroną najbardziej naturalny zespół leśny Wielkopolskiego Parku Narodowego – las dębowo-grabowy tzw. grąd. Relikt lasów, które zajmowały niegdyś znaczną część dzisiejszego Parku – wzorzec dla przebudowy drzewostanów WPN. Stare 140-letnie graby pospolite, dęby bezszypułkowe i szyspułkowe z domieszką innych gatunków liściastych reprezentują typowy grąd. Osobliwością są rosnące pojedynczo jarzęby brekinie (brzęki). Podszczyt stanowią głównie krzewy leszczyny. Bogate runo tworzą m.in. przytulia leśna, marzanka wonna, przylaszczka pospolita, gajowiec żółty, lilia złotogłów oraz storczyki: podkolan biały i gnieźnik leśny. Takie cuda!

Po przejściu krótkiego odcinka dwoma szlakami, nasz czerwony odbiega w prawo, znowu w stroną brzegu jeziora. Teraz nasza ścieżka ma zupełnie innych charakter niż początkowo. Najpierw musimy pokonać strome zbocze – schodzimy w dół bardzo uważając na wystające korzenie drzew. Ten ok 60-metrowy fragment trudno byłoby pokonać wózkiem. Dobrze, że nasz Wojtuś siedzi sobie bezpiecznie w nosidełku. Akurat zrobił sobie drzemkę i nie widzi tego ciekawego zbocza. Takie właśnie górzyste niespodzianki przypominają, że teren który pokonujemy ma polodowcowy charakter. Zwykle jednak zróżnicowanie terenu ma łagodniejszy przebieg.

Ścieżka po zachodnim brzegu Jeziora Góreckiego jest niezwykle malownicza. I ma niesamowity klimat. Jest tutaj dużo mnie turystów (niż na wschodnim brzegu), wąska ścieżka jest podwieszona wysoko ponad jeziorem i pięknie wizje się zgodnie z linią brzegową Jeziora Góreckiego. Jestem pod wrażeniem. Wspaniała trasa spacerowa. Przez „okienko” między drzewami przez moment widać stąd : Grajzerówkę – pałac pięknie położony na przeciwległym brzegu jeziora.

W ten sposób dochodzimy do punktu widokowego na Wyspę Zamkową. Wojtuś jakby wyczuł, że takiej atrakcji to już nie może przespać. Obudził się akurat gdy wchodziliśmy na drewniany pomost. Stąd roztacza się najpiękniejszy widok na Wyspę Zamkową – jedną z dwóch (jest jeszcze Wyspa Kopczysko) wysp na Jeziorze Góreckim.

Wyspa Zamkowa jest pagórkiem kemowym, porośniętym lasem dębowo-grabowo-bukowym. Wyspa powstała dzięki działalności lądolodu skandynawskiego. Znajdują się na niej ruiny XIX-wiecznego neogotyckiego zameczku zbudowanego w latach 1824-1825. Był to prezent ślubny Tytusa Działyńskiego dla jego  siostry – Klaudyny Potockiej. Otoczeniu pałacyku nadano charakter parkow-spacerowy, o czym świadczy obecność różnych gatunków drzew obcego pochodzenia, m.in. ajlanta gruczołowatego. W 1831r., w czasie powstania listopadowego, Potoccy opuścili wyspę i nigdy już tu nie powrócili. Klaudyna Potocka wyjechała do Warszawy, gdzie niosła pomoc rannym powstańcom. Jej mąż, Beranrd Potocki walczył w powstaniu za co rząd pruski wydalił Potockich z Wielkopolski. Klaudyna wyjechała do Szwajcarii, gdzie pomagała polskim emigrantom. Umarła na obczyźnie w 1836r. W 1848r., w czasie tzw. Wiosny Ludów, zamek został zniszczony ogniem artylerii przez Prusaków, którzy podejrzewali, że mieści się tam siedziba rządu powstańczego. Do dnia dzisiejszego zameczek pozostaje w ruinie, gdyż jego położenie oraz objecie ochroną ścisłą Wyspy Zamkowej stwarza ogromne trudności związane z prowadzeniem prac konserwatorskich.

Z drewnianego pomostu wspaniale widoczne są zamkowe ruiny. Widać jak przyroda dosłownie wdziera się, pożera ten urokliwy obiekt architektoniczny. Trochę przypomina mi to słynne obrazki z Kambodży, gdzie też natura zawładnęła co swoje.

W tym pięknym miejscu robimy sobie krótki postój: trochę odpoczywamy, jemy i ruszamy dalej. Tuż obok punktu widokowego na czerwonym szlaku spotykamy kolejną przeszkodę – byłaby nie do pokonania przez wózek dziecięcy. Schody. Bardzo strome. Pokonanie ich nawet bez wózka nie jest takie proste. Stopnie są baaardzo wysokie. Z obciążeniem na plecach w postaci Wojtusia wolno pokonujemy stopień po stopniu.

Schody odprowadzają nad już od Jeziora Góreckiego. Przyjemną bryzę znad jeziora zostawiamy za sobą. W miarę jak oddalamy się od wody upał coraz bardziej staje się odczuwalny. Choć i tak, zdajemy sobie z tego sprawę, jesteśmy chronieni przez cień gęstego lasu.

Dobrze oznakowaną trasą, po około kilometrze dochodzimy do ciekawie oznaczonego skrzyżowania szlaków. Tu spotykamy się ze szlakiem niebieskim, którym po przejściu kolejnego 1,6km dochodzimy do znanego już nam miejsca – do Głazu Jaśkowiaka. Dalej do parkingu idziemy już znaną nam szeroką drogą po czerwonym szlaku.

Cała wycieczka zajęła nam ok 3 godzin. To aż nadto czasu py pokonać tą trasę spacerowym krokiem, z wieloma przystankami na odpoczynek czy robienie zdjęć.

Informacje Praktyczne
– dojazd do miejsca zwanego Jeziory (w pobliżu Mosiny) możliwy tylko samochodem, ok 19 km na południe od Poznania;najlepiej jechać drogą nr 5 (Poznań-Wrocław) i za Komornikami skręcić w lewo w drogę prowadzącą do „Green Hotel” i dalej prosto jeszcze ok 8 km tzw. Grajzerówką; parking leśny niedaleko Muzeum Przyrodniczego – cena 5 PLN/za dzień
– wejście do Wielkopolskiego Parku Narodowego jest bezpłatne
– z parkingu prowadzi turystyczny szlak czerwony (Szlak Kosynierów), następnie szlak niebieski i powrót na szlak czerwony; długość całej trasy ok 9 km;
– wyżywienie: brak na trasie jakiegokolwiek bufetu
Trasa dla Niemowlaka
– stopień trudności: łatwa
– początkowo trasa prowadzi szeroką gruntową drogą; potem, na zachodnim brzegu Jeziora Góreckiego, ścieżka zawęża się; 2 bardziej strome odcinki (w tym strome i wysokie schody); trasę trudno pokonać wózkiem dziecięcym – zalecane jest nosidło turystyczne
– trasa zacieniona, w całości przebiega w lesie
– jedna toaleta na trasie – w Muzeum Przyrodniczym w Jeziorach (brak przewijaka); skromne możliwości przewinięcia dziecka na drewnianych ławach (na całej trasie jest kilka takich miejsc piknikowych)
– zakaz kąpieli w Jeziorze Góreckim

22 maja 2016