koka

Podróżując po Boliwii prędzej czy później każdy podróżnik będzie miał okazję żuć liście koki. Doświadczyłam tego i ja… Dla mieszkańców wysoko położonych terenów w Andach jest to element codziennego życia. Coś bez czego nie wyobrażają oni sobie egzystencji. Żują je dorośli i dzieci.

W czasach Inków żucie koki traktowanej jako dar bogów zarezerwowane było jedynie dla osób z najwyższych sfer: władców i ludzi z ich otoczenia, kapłanów i szamanów. Był nawet czas, kiedy liściasty specyfik stanowił swoisty środek płatniczy, dawano go w nagrodę, a niekiedy rozliczano nim podatki.

Co ciekawe, pod koniec XIXw. wyciąg z liści koki był składnikiem istniejącej już wówczas coca-coli – Amerykanie zrezygnowali z jego dodawania dopiero 100 lat temu.

Liście koki w Boliwii i Peru można kupić praktycznie na każdym kroku, nawet w supermarketach. Wykorzystuje się je też w produkcji kosmetyków, ciasteczek. cukierków, marmolady, a nawet piwa.

Pojedyncze liście, żute lub wykorzystywane do naparu, działają jak kawa, tylko są od niej zdrowsze – twierdzą mieszkańcy Boliwii i Peru. Lista wyliczanych przez nich zalet koki jest długa: dostarcza witamin i minerałów, dodaje energii, łagodzi zmęczenie i senność,a  nawet zwiększa sprawność seksualną oraz przedłuża życie. Jest lekarstwem na chorobę wysokogórską (soroche).

w Boliwii liście koki można kupić na straganach ulicznych bez żadnych problemów

w Boliwii liście koki można kupić na straganach ulicznych bez żadnych problemów

Koka jest w Boliwii legalna i w punktach skupu plantatorzy, zwani tu cocaleros, sprzedają jej liście. Koki nie należy mylić z kokainą, co zdarza się cudzoziemcom. Koka to jeszcze nie jest narkotyk. Owszem liście zawierają śladowe ilości kokainy (ok 1 %), ale żeby otrzymać tę groźną substancję, potrzebna jest bardziej skomplikowana technologia przetwarzania ogromnych ilości liści. Aby uzyskać 1 kg. czystej kokainy trzeba zużyć 200-400 kg liści koki.

Koki używa się również w obrządkach religijnych – tak tutaj było od stuleci. Dlatego walkę z jej uprawianiem autochtoni odbierają jako jeszcze jedną represję białych najeźdźców i ich potomków. Ostatnio Boliwia przegrała batalię o międzynarodową legalizację koki – Waszyngton powiedział – nie. W odpowiedzi na to Boliwia wypowiedziała konwencję ONZ o narkotykach.

To właśnie cocaleros byli wiodącą siła ruchu protestu, który wynosił do władzy pierwszego prezydenta autochtona. Poprzednie rządy białych ludzi z klasy wielkich właścicieli i przedsiębiorców prowadziły z cocaleros wojnę, niszczyły ich uprawy, a policja, wojsko i agenci amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA strzelali do przywódców cocaleros.

Koka – liście sięgającego dwóch, trzech metrów krzewu, zwanego po polsku krasnodrzewem pospolitym. Bastionem hodowców koki – cocaleros jest region Chapare. Tu niemal wszyscy żyją tam z upraw koki. To tutaj swoją plantację koki miał sam Evo Morales, zanim został prezydentem kraju.

Evo Morales wygnał z Boliwii agencję antynarkotykową i Amerykanie oskarżają go teraz o sprzyjanie narkotykowym mafiom. Nikt tego otwarcie nie przyzna, ale tajemnicą poliszynela jest, że część cocaleros rzeczywiście współpracuje z narkobiznesem, a policja ich kryje. W punktach skupu worki kupuje kto chce. Kupcami są często producenci narkotyków. Wynalazki techniki sprawiają, że teraz nawet w domu można sobie wyprodukować kokainę: najpierw robi się pastę, mieszając i ubijając liście z benzyną , ap potem przy pomocy mikrofalówki uzyskuje się czyściutki narkotyk.

Autochtoni i ich polityczni przedstawiciele chętnie widzieliby legalizację narkotyków, a mimo to temat ten w publicznej dyskusji w Boliwii nie istnieje, rządzący boją się go jak ognia. Nie chcą, żeby etykieta „narkopaństwa”, jaka przyklejają Boliwii Amerykanie, szkodziła interesom kraju i ich liderowi.

Mimo kulturowych uwarunkowań koka nie jest legalna na terenie całej Ameryki Południowej – właściwie bez problemu można ją posiadać i handlować tylko w Boliwii (i może w zapadłych andyjskich wioskach).

Moje doświadczenia z koką:

Pierwszy i jedyny raz spróbowałam koki podczas podróży do Parku Narodowego Lauca. Wtedy to w ciągu 5 godzin pokonałam przewyższenie ponad 4.000m. Ponieważ moim kierowcom był Boliwijczyk, od razu na początku zaproponował mi zaaplikowanie sobie liści koki (w wersji jako antidotum na chorobę wysokogórską).

Liści koki się nie je, tylko żuje. Zgodnie z instrukcjami wkładałam po kilka listków do buzi. Te już przeżute magazynuje się w policzkach. I dokłada nowe listki. Już po kilku minutach policzki zaczynają drętwieć i człowieka ogarnia dziwne rozluźnienie. Na tym etapie zakończyłam dalsze eksperymenty.

Ogólnie jednak nie smakowało mi to. Coś jakby zjadanie liści tytoniu…