Łabski Szczyt – Wielki Szyszak

Widząc fantastyczną prognozę pogody na weekend praktycznie we wszystkich polskich górach wiedziałam, że w taki czas w domu na pewno nie usiedzę. Byłam gotowa jechać gdziekolwiek… Na szczęście nie byłam osamotniona w takim myśleniu. Na wyjazd w Karkonosze zebrała się nas całkiem liczna grupka…

dzień 1.

Szklarska Poręba – schronisko Hala Szrenicka – Łabski Szczyt (1.471m npm) – źródło Łaby – Labsky wodopad – schronisko Labska bouda – Śnieżne Kotły – Wielki Szyszak (1.509m npm) – Przełęcz Pod Śmielcem – Czarna Przełęcz – Czeskie Kamienie – Śląskie Kamienie – Przełęcz Karkonoska – schronisko Odrodzenie – Słonecznik – Pielgrzymy (przejście z przerwą na konsumpcję w każdym napotkanym schronisku zajęło ok. 11 godz)

dzień 2.

Pielgrzymy – Polana Bronka Czecha – schronisko Samotnia – schronisko Strzecha Akademicka – Spalona Strażnica – ruiny schroniska księcia Henryka – Spalona Strażnica – hotel Dom Śląski – Śnieżka (1.602m npm) – Czarna Kopa (1.411m npm) – schronisko Jelenka – Skalny Stół (1.281m npm) – Przełęcz Okraj (1.046m npm)  (przejście z przerwą na konsumpcję w każdym napotkanym schronisku zajęło ok . 10 godz)

Górski weekend rozpoczęliśmy już w piątek po południu. Szybki (ok 5 godz.) przejazd w okolice Szklarskiej Poręby i zaczynamy naszą przygodę… w okolicznym lesie. Zanim rozłożyliśmy nasze karimaty na mięciutkim mchu (i hamak jeden) specjaliści od leśnego survivalu Kuba, Tadeusz i Krzysiek rozpalają ognisko. Znajdują bezpieczne miejsce, zabezpieczają je. A potem już tradycyjnie: kiełbaski, bułki i coś do picia. Tadeusz ogniska pilnował do godz. 5.00 rano, ja wymiękłam w okolicy godz. 3.00.  Po angielsku oddaliłam się ognia i zanurzyłam się w moim cieplutkim puchowym śpiworze PAJAK’a, który pozwala na takie noclegi pod chmurką nawet we wrześniu.

– Wstawać! – Kuba wziął na siebie rolę „Strażnika Czasu”, bo na ok  9.00 umówiliśmy się z Jackiem i Piotrem na śniadanie w schronisku na Hali Szrenickiej.

Gdy „śpiochy” zbierały się w sobie, Kuba zajął się paleniskiem. Tak uporządkował teren, że nie było śladu po naszym ognisku. Jakim ognisku?

Krótki podjazd pod czerwony szlak i w zmniejszonym składzie (bez najważniejszego członka naszej drużyny – Tadeusza, który wziął na siebie rolę kierującego autem) zaczynamy naszą wędrówkę. Będąc w kontakcie telefonicznym z chłopakami dajemy im znać, że się spóźnimy. Tak nam się wydawało. Jednak jak się okazało szliśmy tak szybko, że nawet z przerwą na podziwianie Wodospadu Kamieńczyk, na Hali zameldowaliśmy się w umówionym czasie.

Z założenia szybkie śniadanie przerodziło się w godzinną biesiadę – zajadając przywieziony z Poznania placek, podziwiając rozciągające się dookoła widoki opowiadaliśmy sobie wzajemnie o swoich wyjątkowych noclegach (my we wspomnianym lesie, chłopaki na głównej grani Karkonoszy).

W końcu ruszamy. W ciągu weekendu chcemy przejść najbardziej oczywistą (i zatłoczoną) trasę – główną granią Karkonoszy aż do Przełęczy Okraj. Ale jako, że my nie lubimy robić rzeczy w zwyczajny sposób, to staramy się naszą wędrówkę sobie urozmaicić.

Zaczynamy klasycznie. „Płynąc” z prądem, idąc czerwonym szkalkiem, zwanym niegdyś Drogą Przyjaźni, mijamy nieco oddalone schronisko Szrenica, ciekawe formacje skalne Trzy Świnki oraz Twarożnik.  Po 30 minutach dochodzimy w okolice Łabskiego Szczytu i decydujemy się zdobyć naszą pierwszą górę.

Łabski Szczyt (1.471m npm) to jeden z wyższych wierzchołków Karkonoszy. Choć z wyglądu nie jest imponujący, to jednak warto się na niego wdrapać dla roztaczających się z góry widoków. Na szczyt wchodzimy przechodząc przez pola jagodowe i stąpając po zielonych kamieniach.

Nazwa Łabskiego Szczytu pochodzi od źródeł rzeki Łaby, które znajdują się na jego południowych stokach na Łabskiej Polanie (po stronie czeskiej).  Łaba to potężna, jedna z większych rzek Europy. Z zainteresowaniem więc poszliśmy obejrzeć jak wygląda jej początek. W tym celu cofnęliśmy się miejsca zwanego „Ceska Budka” i odbiliśmy w lewo żółtym szlakiem. Źródła Łaby okazały się urzeczywistnieniem naszych górskich koszmarów: obetonowana wypełniona wodą studnia i tłumy ludzi. Jak tylko tam doszliśmy, zapragnęliśmy jak najszybciej stamtąd uciec. Na szybko rzuciłam jeszcze okiem na niewysoki murek, na którym w formie mozaiki zostały zaprezentowane herby większych miast (oczywiście głównie niemieckich) przez które przepływa rzeka Łaba . Udając się do schroniska/hotelu Labska Bouda trafiliśmy jednak z deszczu pod rynnę. Futurystyczny, betonowy obiekt z oryginalnym dachem zdominował okolicę. Dziesiątki ludzi piknikujących na zewnątrz, długa kolejka do baru – nic tu po nas.

W takich miejscach przypomina mi się co pisał o Karkonoszach Mieczysław Orłowicz – popularyzator turystyki górskiej i krajoznawca. Odwiedził Karkonosze dwukrotnie: w 1909r. i 1929r. Przyzwyczajony do wschodniokarpakiej przestrzeni i pustych jeszcze Tatr, był zdegustowany masową turystyką w Karkonoszach. Pisał: „Zbytnia ilość turystów, nadmierna ilość inwestycji turystycznych, muzyka katarynek i krzyki rozmaitego rodzaju handlarzy na samym grzbiecie. W olbrzymich restauracjach i schroniskach, zadymionych do niemożliwości przez palaczy grubych cygar, strumieniami lał się po jednaj stronie Pilzner, po drugiej ciemne bawarskie piwo. Dla wielu turystów było ono większą atrakcją niż wędrówka po szczytach i chodzili oni od Pilznera do Loewenbrau i odwrotnie, mając restaurację na grzbiecie po obydwóch stronach, niemal co 15 minut”.

Labska Bouda mijamy i ruszamy dalej. Upragnioną przerwę robimy sobie przy Labskim Vodopad’zie. To w tym ustronnym miejscu uzupełniamy płyny i moczymy umęczone upałem stopy.

Żółtym szlakiem zwanym na tym odcinku „Konska Cesta” idziemy wprost na wieżę budynku Radiowo-Telewizyjnego Ośrodka Nadawczego położonego ponad Śnieżnymi Kotłami. To niesamowite jak miejsce to prezentuje się odmiennie zimą i latem. Kiedy byłam tu pół roku temu, Śnieżne Kotły zasypane były śniegiem, a znaki ostrzegawcze zwracały uwagę turystom na niebezpieczne nawisy śnieżne. Zimą na głównym szlaku królowali narciarze na biegówkach, teraz na szlaku spotkaliśmy zaskakującą ilość psów.

Śnieżne Kotły to jedno z piękniejszych miejsc w polskich Sudetach. Urwiste zbocza i małe, niebieskie stawy daleko w dole. W piękny dzień, taki jak dziś, widoki rozciągają się aż po horyzont – na pierwszym planie widoczna jest Szklarska Poręba. Z tego miejsca widzimy już nasz kolejny cel: drugi co do wysokości szczyt polskich Karkonoszy: Wielki Szyszak (1.509m npm). Na jego wierzchołek (omijany przez Główny Szlak Sudecki) – od wschodniej strony – wchodzimy po zboczu pokryty gołoborzem. Można też tam wejść po drodze składającej się z kamiennych płyt, która została ufundowana w XIX wieku przez ród Schaffgotschów.

Na wierzchołku Wielkiego Szyszaka kilka lat po zjednoczeniu niemieckich krajów (w 1888 roku) ustawiono kamienną piramidę z wyrytą literą W oraz posąg orła. Ten pomnik Wilhelma I – cesarza Niemiec do dziś popadł niestety w ruinę: stożek wciąż wprawdzie stoi, ale orzeł stracił już głowę.

Trawersujemy szczyt i wracamy na czerwony szlak schodząc po zachodnich zboczach góry.

– Zobaczcie jaką górą właśnie zdobyliśmy – żartując komunikuję mojej grupie swoje spostrzeżenie. Bo o ile od wschodu prawie płaski szczyt wyróżnia tylko kamienna piramida Wilhelma I, to od zachodu góra ma swój wyraźnie pagórkowaty kształt.

Przełęcz Pod Śmielcem, Czeskie Kamienie, Śląskie Kamienie i widzimy już na horyzoncie nasz kulinarny cel: schronisko Odrodzenie na Przełęczy Karkonoskiej. Bardziej spragniona część naszej grupy wyrywa do przodu. Piotr ma problemy ze stopami, a ja po prostu lubię mieć czas na robienie zdjęć – idziemy więc swoim tempem zwalniając przy „kosmicznym” szałasie owiec i przyspieszając gdy atakują nas mucho-mrówki (są ich tu tysiące i  atakują w rojach).

Schronisko Odrodzenie to jak na razie moje ulubione schronisko w Karkonoszach. Jestem tu już kolejny raz i zawsze dobrze się tu czuję. Można tu liczyć na miłą obsługę, dobre jedzenie, tanie noclegi i darmowy wrzątek (co nie we wszystkich karkonoskich schroniskach jest standardem). Do tego tak jak ja sympatyzują tu z firmą PAJAK.

W schroniskowej jadalni wisi tekst piosenki Włodzimierza Wysockiego. Te oczywiste dla mnie słowa mają dla mnie dziś jeszcze mocniejszy. Podczas TIENSZAN EXPEDITION 2013 na własnej skórze odebrałam tą lekcję.

Jeśli ktoś – nie wiadomo kto! –
czy on wróg, czy on brat, czy swat?
Nie wyczujesz od razu, w mig,
czy on dobry czy zły..

Zaryzykuj i w góry weź.
Nie zostawiaj samego, lecz
jedną liną się z takim zwiąż,
wtedy pojmiesz w czym rzecz.

Jeśli chłopak od razu zmiękł,
zaraz w krzyk, zaraz wracać chce…
Ledwo poczuł pod stopą lód,
potknął się i chce w dół…

Wtedy wiesz, że to obcy ktoś,
nie zatrzymuj, lecz przepędź go.
Nie dla takich jest grani szczyt,
nie pamięta ich nikt.

Gdy nie skomlał, nie skarżył się,
choć pochmurny i zły, lecz szedł
i gdy nawet odpadłeś ty,
to on drżał, ale trwał…

Jeśli z Tobą jak w dym, tak gnał,
a na grani się śmiał…
wiesz, że możesz zaufać mu,
tak jak sobie byś mógł. (tłum. Paweł Orkisz)

Słoneczne popołudnie spędzamy na schroniskowym tarasie. Wyjmuję z plecaka liofilizaty Mountain House i wszyscy próbujemy kurczaka w sosie słodko-kwaśnym i deseru Custard jabłkami. Zazwyczaj tego typu jedzenie jem podczas wypraw wysokogórskich, ale na wycieczkach w polskich górach taki posiłek też smakuje. Jemy, pijemy i planujemy miejsce naszego najbliższego noclegu.

Już o zachodzie słońca idziemy w kierunku Słoneczników i dalej do formacji skalnych zwanych Pielgrzymami. Tu zjadujemy idealną półkę noclegową, gdzie rozkładamy nasze karimaty i układamy się do snu.

W nocy ok godz. 1.00 zrywa się silny wiatr. Chowam się całkowicie w swoim śpiworze i znowu zasypiam. Budzę się już rano kiedy Jacek i Piotr zaczynają zwijać swoje legowiska. Kuba i Krzysiek śpią jak susły.

– Wstawać chłopaki! – teraz nam przypadła rola budzików. Szlakiem żółtym i niebieskim przez Polanę Bronka Czecha idziemy na śniadanie do pobliskiego schroniska  Samotnia. Schronisko Samotnia położone jest w Kotle Małego Stawu. Ten drewniany obiekt dźwignął z ruin i przez lata prowadził Waldemar Siemaszko – goprowiec i przewodnik sudecki. Schronisko położone jest na popularnym szlaku z Karpacza na Śnieżkę więc zawsze jest tu wielu turystów.

Do schroniska dochodzimy malowniczym szlakiem, który zimą jest zamykany (ze względu na zagrożenie lawinowe). Szlak prowadzi brzegiem Małego Stawu, na którym dziś tworzą się fale. Wiatr jest bardzo silny więc śniadanie postanawiamy zjeść w środku schroniska. Mamy szczęście. Wczoraj wyprawiane było tu wesele, a dziś rano wszystkich obecnych w schronisku turystów częstowano weselnym ciastem. Pyszny deser smakuje zwłaszcza w takim miejscu.

Z nową energią nowy dzień zaczynamy od wdrapania się na Spaloną Strażnicę. Po drodze mijamy schronisko Strzecha Akademicka. Dochodzimy na Równię Pod Śnieżką – unikalnego w skali Europy wysokogórskiego płaskowyżu. Naszym celem jest Śnieżka a docelowo Przełęcz Okraj – na ten jednak moment idziemy w przeciwnym kierunku – w kierunku Słoneczników. Zależy nam by obejrzeć z góry Kocił Małego Stawu i Kocioł Wielkiego Stawu. Widok ze zorganizowanych na grani punktów widokowych dla wielu stanowi sam w sobie cel karkonoskiej wędrówki. Tego nie możemy więc odpuścić. Oddalamy się od Spalonej Przełęczy o ok godzinę drogi. Po drodze oglądamy to co z samego rana podziwialiśmy z dołu. Ja znajduję okazałego grzyba. Gdy wracamy – obierając słuszny kierunek ku Śnieżce, chłopaki zatrzymują się przy małym źródeł aby wymoczyć stopy. Ja idę dalej, ale za jakiś czas w oczekiwaniu na resztę grupy i ja robię sobie przystanek. Korzystając z sytuacji postanawiam iść „na bok”. Zostawiam plecak z boku ścieżki i idę w kosodrzewinę. Będąc niewidoczna słyszę taki oto dialog trójki turystów:

– O ktoś plecak zostawił – mówi Turysta 1.

– Jak można plecak tak zostawić? – pyta retorycznie oburzony Turysta 2

– No co Wy, on w kosodrzewinę poszedł – uświadamia swoich towarzyszy Turysta 3.

A ja siedzę w tej kosodrzewinie i słucham co też się wydarzy…

Na grani wiatr daje nam w kość. Niby jest upał – niebo niemal bezchmurne, słońce świeci ale wiatr mocno schładza atmosferę. Niemal bez przerwy idziemy na Śnieżkę. Mijamy Dom Śląski i podziwiamy rowerzystów biorących udział w wyścigu „Rowerem na Śnieżkę”. W wyścigu bierze udział o 200 osób – wszystkich startujących i ich rowery spotykamy na szczycie Śnieżki (1.602m npm). Jest tu naprawdę tłoczno. To nie nasze klimaty więc nie zostajemy tu długo. Odwiedzam kapliczkę św. Wawrzyńca, robimy sobie zdjęcia grupowe. Ja dodatkowo robię sobie zdjęcia z banerem firmy ENEA SA – Głównego Sponsora mojej wyprawy TIENSZAN EXPEDITION 2013.

Udając się w stronę Przełęczy Okraj wchodzimy na mniej popularny odcinek czerwonego szlaku. Tutaj ścieżka prowadzi albo wśród wysokiej kosodrzewiny, albo przez las. Po południu robimy sobie krótki popas w czeskim schronisku Jelenka. Ja wyjmuję z plecaka kolejnego liofilizata Mountain House – makaron w sosie serowym. Zjadam go ze smakiem i ruszamy dalej. Czerwonym szlakiem docieramy na Skalny Stół (1.281m npm). Skalny Stół to wybitny punkt widokowy – ze szczytu roztacza się rozległy widok na wschodnie Karkonosze, Kotlinę Jeleniogórską, Rudawy Janowickie, Góry Kaczawskie i okolice. Stąd też po raz ostatni podziwiamy Śnieżkę.Na szczycie spoczywają usypiska średniej wielkości kamieni.

Ostatni etap naszej wędrówki główną granią Karkonoszy to malowniczy leśny odcinek. Krzewy jagody mienią się czerwienią i pięknie kontrastują z błękitnym niebem.Wkrótce Przełęcz Okraj i Tadeusz witają nas.

Przełęcz Okraj była swego czasu najwyżej położonym przejściem granicznym w Polsce. Dziś po stronie zceskiej jest mnóstwo pensjonatów, wyciągi narciarskie, nowe domy i parkingi. A po stronie polskiej kilka skromnych budynków.

Żal kończyć naszą wędrówkę. Bo jak Kuba stwierdził, a ja zgadzam się z nim w pełni: „szlaki jak zawsze, za to ekipa wyjątkowa”. W górach bywałam z wieloma, również przypadkowymi osobami. Jednak muszę uczciwie stwierdzić, że Jacek, Kuba, Krzysiek i Piotr to partnerzy idealni – żadnego marudzenia (Piotruś buciki inne w góry trzeba zorganizować), otwarci na przygodę, pełni entuzjazmu i pomysłów jak tu wydłużyć i urozmaicić wędrówkę. Nie straszne im noclegi pod chmurką i spontaniczne zmiany planów gdy w zasięgu naszych możliwości pojawia się jakiś interesujący cel. O to mi właśnie chodzi! To był mega udany górski weekend.

Zajęło mi to trochę lat, ale w końcu po tegorocznej porażce w Tienszanie wiem już na pewno, że nie ważne gdzie, ale ważne z kim!!

7-8 września 2013r.