liofilizaty czyli o jedzeniu w górach wysokich…

Jako ssaki, póki co, energię pobieramy tylko z jednego źródła: z pożywienia. Innego sposobu nie ma…

Ile tej energii potrzebujemy to sprawa bardzo indywidualna: zależy od płci, masy ciała i prowadzonej aktywności. A w górach wiadomo, że aktywni będziemy bardzo.

Rzeczą wiec oczywistą jest, że w górach wysokich potrzeba nam dużo energii. Potrzebujemy jej dużo nie tylko dlatego aby pokonywać długie i trudne trasy. Potrzebujemy jej dużo również dlatego, że nasz organizm będzie musiał się zmagać z niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi (zimno).

Żeby dostarczyć sobie dużo energii musimy dużo jeść. A całe jedzenie potrzebne nam na pobyt w górach wysokich musimy sobie wnieść sami (lub co coraz częściej niestety się zdarza – zapłacić aby ktoś wniósł to dla nas). Tak czy owak kluczowe staje się aby waga naszego jedzenia, które jest tylko jednym ze składników górskiego ekwipunku, była przez nas do udźwignięcia.

gotowanie w jamie śnieżnej na wys 5.900m npm

gotowanie w jamie śnieżnej na wys 5.900m npm

Jadąc na wysokogórską wyprawę dokładnie planuję swoje racje żywnościowe. Ze wspomnianych powyżej powodów moje rozważania koncentrują się wokół kluczowych aspektów:

– waga

– kaloryczność

– łatwość / szybkość przygotowania

– smak („zjadalność”)

O ile pierwsze dwa determinanty są dość obiektywne, o tyle ten ostatni jest kwestią mocno subiektywną.

Podczas mojej ostatniej wyprawy TIENSZAN EXPEDITION 2013 postanowiłam w kwestii żywnościowej postawić na potrawy liofilizowane.

Liofilizaty zyskują coraz większą popularność wśród himalaistów. Relacja kaloryczności do wagi jest rewelacyjna – w zasadzie nie mają tutaj żadnej konkurencji na rynku żywności tradycyjnej (bo jak długo można jeść tylko czekoladę). Kolejnym atutem jest różnorodność smaków. Spośród liofilizatów firmy Mountain House na wyprawę zabrałam ze sobą kilkanaście dań: od pożywnych zup, poprzez dania główne i desery, po śniadania. Zgodnie z planem liofilizatami miałam żywić się w trakcie wspinaczki ponad Bazą (powyżej 4.300m npm) – w warunkach, gdzie m.in. od tego jak wiele będę miała sił zależeć będzie moje życie. Sprawą więc kluczową stało się  dla mnie czy w tych prymitywnych warunkach będę w stanie szybko i skutecznie się najeść. Oto mój subiektywny przewodnik po liofilizowanych smakach…

Technologia liofilizowania przywędrowała do nas ze Stanów Zjednoczonych, gdzie była stosowana w armii. Dopiero po latach „wynalazek” znalazł zastosowanie w masowym i cywilnym użyciu.

„Jak sama nazwa wskazuje, liofilizaty to produkty powstałe w procesie liofilizacji. Ów zabieg technologiczny polega na suszeniu sublimacyjnym, czyli na wymrażaniu wody z produktów spożywczych. W praktyce proces wygląda następująco. Zaczynamy od zamrażania np. zestawu owoców. Odbywa się to w odpowiednio niskiej temperaturze (oscylującej wokół minus 50 stopni Celsjusza), dzięki czemu jedzenie nie jest tylko zarażane, ale też niszczeniu ulegają substancje przyczyniające się do jego fermentacji oraz wszelakie pleśnie i bakterie. Następnie zamrożony produkt należy umieścić w warunkach zbliżonych do próżniowych, co jest niezbędne dla zainicjowania procesu sublimacji wody. Dalszy etap to stopniowe dostatecznie ciepła i usuwanie nadmiaru pary wodnej powstałej  na skutek wymrażania. W rezultacie otrzymujemy sproszkowany, niekonserwowany chemicznie produkt, który – co najważniejsze – wciąż zawiera niezbędne składniki odżywcze. Na koniec ów produkt spakowany zostaje w starannie dobraną, hermetyczną i trwałą torebkę. Teraz wystarczy tylko odpowiednio przygotować go do spożycia. Ten ostatni etap jest banalnie prosty i nie wymaga dużej ilości czasu. Wystarczy tylko zagrzać niezbędną ilość wody w menażce, zalać nią wybrane danie w paczce, zamknąć opakowanie i odczekać sugerowany przez producenta czas (najczęściej ok 8 min). Po jego upływie danie wystarczy zamieszać i jest gotowe do spożycia.

Warto przy tym dodać, że dania liofilizowane ze względu na proces przygotowania są całowicie wolne od niepotrzebnych konserwantów i innych niezdrowych dodatków. Nie musimy się też obawiać o zawarte w nich substancje odżywcze. Proces liofilizacji zapobiega bowiem ryzyku utraty ważnych dla organizmu składników. Co więcej, pozbawiony wody pokarm zachowuje w 95% swój kolor, kształt, zapach, smak oraz niezbędne witaminy, sole mineralne i białka.

Dodatkowy atut tego typu żywność to kilkuletni termin przydatności do spożycia (w przypadku liofilizatów Mountain House jest to 5 lat).

Obszarem wykorzystania produktów liofilizowanych były pierwotnie pola bitewne II wojny światowej. To właśnie amerykańskie wojsko pierwsze zastosowało technologię liofilizacji. I choć początkowo dotyczyła ona osocza krwi (które w tej postaci łatwiej było dostarczy c na tereny objęte walkami), to już w latach 60. XX wieku metodę liofilizacji zaczęto również wykorzystywać jako sposób na konserwowanie żywności dla załogowych misji kosmicznych. Prekursorem w tej dziedzinie była misja kosmiczna stacji orbitalnej Skylab (maj 1973r. – czerwiec 1979r.). Liofilizowane produkty na dobre zagościły też w kolejnych misjach promów kosmicznych. Co oczywiste, zachwyt wojska wynikający z korzyści liofilizacji żywności zaowocował wprowadzeniem kolejnych dań do menu żołnierzy wielu armii świata. Jedynym problemem był koszt produkcji, bowiem proces liofilizacji zdecydowanie nie należał do najtańszych. Z tego powodu dość długo trwało jego zoptymalizowanie, które pozwoliło na masowe wprowadzenie na rynek tego typu żywności dostępnej w umiarkowanej cenie. W ten oto sposób liofile trafiły do wyposażenia wypraw himalajskich, alpejskich czy żeglarskich – słowem wszystkich, gdzie obok prostoty przygotowania kluczowym aspektem jest niska waga. Dziś bez problemu kupimy je w każdym sklepie górskim bądź podróżniczym.”

wykorzystałam fragmenty artykułu „Suszone kalorie” Jarosław Tomaszewski opublikowanego w lipcu 2013 w Magazynie Turystyki Górskiej NPM