Potosi

Potosi – miasto wpisane na listę UNESCO. Perła kolonialnej architektury – niestety obecnie dość biedne i przez to zaniedbane.

Miasto położone jest na wysokości blisko 4.000m npm.

Nad miastem góruje Cerro Rico (Bogata Góra) – góra o wysokości 4.090 m npm. Na jej zboczach znajdują się  największe dotychczas odkryte złoża srebra na świecie, obecnie znacznie wyeksploatowane. Wciąż jednak to kopalnia stanowi główne źródło utrzymania mieszkańców miasta…

Za czasów kolonialnych była tu czysta ruda srebra, na której bogaciła się Hiszpania. Potosi było wówczas najbogatszym miastem Ameryki.Ale uzyskane zostało to kosztem wielu dramatów ludzkich.

Hiszpańscy kolonizatorzy polowali tutaj na niewolników. W całym regionie łupili wioski,  potem je palili, a ludzi skuwali łańcuchami i gnali pod ziemię, do kopalni srebra. Odmowę zejścia pod ziemię karano egzekucją. Mężczyźni, kobiety i dzieci schodzili po drabinach do szybów, nieraz na głębokość kilkuset metrów. Najpierw znosili ciężkie belki, którymi wspierali stropy i ściany (mimo to w tunelach i szybach zasypało tysiące ludzi) Potem czołgając się i pełzając, napełniali wiadra grudkami rudy. Z szybu kopli nie można było wyjść na światło dnia bez wyznaczonej ilości surowca. Tych, którzy próbowali to czynić, strażnicy strącali ponownie w otchłań.  Niewolnicy buntowali się, a broń robili pod ziemię z kości zmarłych towarzyszy nieszczęścia. Przez stulecia w kopalniach Potosi wydobyto ok 40 tysięcy ton srebra. Kosztowało to życie ośmiu milionów autochtonów.

Ale ruda się skończyła….

Dzisiejsi górnicy na własną rękę przekopują górę w poszukiwaniu żył srebra. Pracują na zmiany, ale ich los jest nadal nie do pozazdroszczenia. Pracują w warunkach znanym nam z filmu „Ziemia Obiecana” – to jakby cofnąć się do XIXw. Górnicy schodzą nawet 500 m pod ziemię, przeciskają się na czworakach tunelami wysokimi niekiedy na ledwie 80 cm. Godzinami pracują na leżąco, wdychając pył, w duchocie i temperaturze sięgającej raz 40 stopni, a innym razem spadającej poniżej zera (to efekt prądów powietrza, które hulają po kilkunastu poziomach podziemnych labiryntów). Katorga. Podziemne chodniki wykuwają ręcznie. Zejście w dół uzmysławia, że rzeczywiście  nie korzystają oni z żadnej z nowoczesnych technologii. Ich jedyny system ostrzegania (przed trującymi gazami) to doświadczenie starszych pracowników oraz El Tio – demon, którego co rano przekupują papierosami, alkoholem i liśćmi koki.

Często dochodzi do podziemnych katastrof, a ich powodem są eksplozje gazu. Miesięcznie górnicy zarabiają ok 50 dolarów. Niektórzy to nastolatki z rodzin żyjących na granicy głodu, których ojca zasypało w kopalni. Są jedyną nadzieją matki i młodszego rodzeństwa.

Praca po kilkanaście godzin w tych ciężkich warunkach nie byłaby możliwa gdyby nie liście koki. Żucie liści zastępuje im posiłek i sen oraz pomaga przetrwać w tej gorącej, dusznej i niebezpiecznej otchłani.

Zgodnie z obyczajem turyści przynoszą górnikom prezenty – napoje chłodzące, liście koki, słodycze i dynamit (wszystko do zakupienia na lokalnym targu).

Tak więc całe życie miasta koncentruje się wokół kopalni. Są specjalne sklepy dla górników, bazary gdzie zaopatrują się oni w liście koki oraz dynamit oraz agencje turystyczne organizujące wejście do przerażającego podziemnego świata. Jest też cmentarz gdzie dużą jego część stanowi teren pochówku zmarłych tragicznie (pod ziemią lub na skutek „górniczej” choroby ) górników…..

kwiecień 2009r.