Ziemia Ognista

Ziemia Ognista czyli Tierra del Fuego to położona na krańcu Ameryki Południowej wyspa. Ponad 9 tysięcy lat temu wody Cieśniny Magellana przedarły się przez kontynent oddzielając ten skrawek lądu od Patagonii.

Ziemia Ognista jawiła mi się niczym ziemia obiecana. Dzikie i wietrzne południe kontynentu niczym tajemnicza i niedostępna kraina, która od wieków stanowi wyzwanie dla podróżników i odkrywców. Znana mi do tej pory z książek podróżniczych rozbudziła moją wyobraźnię. I tak jak opisywali pierwsi podróżnicy, tak i ja przekonałam się, że nawet w XXI wieku nadal trudno się tu dostać i poruszać.

Nazwę Tierra del Fuego nadał temu obszarowi Magellan, który dotarł tutaj w 1520r. Pierwotnie wyspa nosiła nazwę Ziemia Dymu, z powodów dymów i poświaty, jaką dawały rozpalone na lądzie indiańskie ogniska, ale ta nazwa nie spodobała się hiszpańskiemu królowi. Kiedy Magellan tutaj przybył, żyło tu około 10 tysięcy Indian z plemion Yagan, Alakaluf, Selk’nam oraz Manek’enk, było więc komu palić ogień. Niestety 50 lat później było już tylko 350 Indian. W 2005r. zmarła 84-letnia Emelinda Acuna, przedostatnia przedstawicielka plemienia Yagan-Alakaluf. Dziś żyje już tylko jednak kobieta z tego plamienia.

Do Ushuaia – „stolicy” regiony można w miarę szybko dostać się samolotem. My jednak, jako wytrawni globtroterzy, decydujemy się na podróż lądem. Sven z Niemiec i ja lądujemy  w Buenos Aires – stolicy Argentyny. Gdy wsiadamy do dalekobieżnego autobusu mamy świadomość, że czeka nas długa 57-godzinna podróż z dwukrotnym przekroczeniem granicy państwowej. W sumie trzema autobusami i promem.

Po jednodniowym wypoczynku i zwiedzaniu Ushuaia ruszamy w góry. Naszym celem jest Park Narodowy Tierra del Fuego. Jest to najstarszy nadmorski park narodowy w Argentynie. Chcemy przejść przez góry trasą zwaną  „Paso de la Oveja”. Dodatkowo mamy zamiar zdobyć jeden z wyższych w rejonie szczytów Cerro Esfiage oraz dotrzć do dwóch pięknych lodowcowych jezior. I to wszystko w ciągu zaledwie trzech dni.

Lekcje pokory

Transa opisana w moim przewodniku „Trekking in the Patagonian Andes” zaczyna się od wejścia w dolinę Canadon de la Oveja. No tak tylko jak się tam dostać? Na początek całe przedpołudnie spędzamy na krążeniu w celu odnalezienia właściwego punktu. Na szczęście przypadkowo spotkany mężczyzna wskazuje nam farmę, przez którą należy przejść by znaleźć się w pożądanym przez nas miejscu. Ciekawe rozwiązanie turystyczne. Otwieramy furtkę i z pewną obawą maszerujemy przez prywatne podwórko pilnie strzeżone przez obszczekujące nas psy.

–  Trzeba mieć dużo odwagi i dużo samozaparcia by zrobić ten trekking – zażartowałam gdy byliśmy już w bezpiecznej odległości.

Od samego początku nasz trekking moglibyśmy śmiało nazwać „błądzenie na krańcu świata”. „Szlak” nie jest bowiem oznaczony. W zasadzie najczęściej chodzi się tu wąską ścieżką, która czasami zanika, a czasami przepoczwarza się w dwie lub trzy ścieżki wiodące niekoniecznie w tym samym kierunku.

Po cudownym odnalezieniu początku szlaku bardzo szybko przekonujemy się o kolejnej specyfice wędrówki po tym terenie. Idąc po mokrej łące nieoczekiwanie Sven zapada się jedną nogą aż po udo. Z moją pomocą udaje mu się wydostać z bagien, ale jeden z jego butów zostaje utracony na zawsze. Na własnej skórze przekonujemy się, że Tierra del Fuego to w większości niezagospodarowane dzikie lasy, podmokłe łąki (zwane vegas) oraz bagna.

Obie lekcje, które otrzymaliśmy zaraz na początku wędrówki uczą nas pokory. Jesteśmy na wyspie daleko od cywilizowanego świata. Czas zdać sobie sprawę, że to co sobie zaplanowaliśmy nie przyjdzie nam łatwo zrealizować.

Po około dwóch godzinach spotykamy pierwszych turystów – idą w przeciwnym niż my kierunku. Dają nam cenne wskazówki dzięki czemu unikamy kolejnego błądzenia.

Początkowo trakt wiedzie przez piękny liściasty las. Następnie już na otwartej przestrzeni zaczynamy ostro piąć się w górę po kamienistym zboczu. Im jesteśmy wyżej tym piękniejsze widoki ukazują się naszym oczom. Gdy docieramy do przełęczy Paso de la Oveja położonej na wys 800 m npm przekonujemy się, jak urokliwy jest ten południowy fragment Andów. Szczyty nas otaczające mają tylko nieznacznie ponad 1.300 – 1.400 npp. A wszystkie one częściowo pokryte lodowcami robią wrażenie bardzo surowych i niedostępnych. Przechodząc przez przełęcz znajdujemy się tym samym w innej dolinie:  Valle Andorra. Stąd już blisko do miejsca na brzegu górskiego jeziora Laguna del Caminante gdzie planujemy rozbić nasz namiot.

By położyć się do snu przyjdzie nam pokonać jeszcze jedną przeszkodę. Musimy przekroczyć w bród dwa koszmarnie zimne strumienie. Nie mamy jednak wyjścia, bo dobre miejsce na nocleg w tym podmokłym terenie nie jest łatwo znaleźć.

Leśnych podchodów ciąg dalszy

Budzę się o 4.00 rano. Akurat na przepiękny wschód słońca. Póki jeszcze Sven śpi idę się przejść do pobliskiego jeziora Laguna Superior. Samo jezioro jest ładne, ale jeszcze bardziej podoba mi się widok z góry „naszego stawu” Laguna del Caminante. Gdy wracam Sven wciąż śpi. Niestety nie mam dla niego litości. Około 7.00 budzę go. Po około dwóch godzinach gotowania i zwijania namiotu w końcu ruszamy.

Kolejny dzień przynosi nowe wyzwania. Niestety Sven decyduje się przekraczać okalające pole biwakowe potoki w butach trekkingowych. Następnie w mokrych butach bez skarpetek wędruje cały dzień. Nie mija dużo czasu a stopy Svena obtarte są do krwi w wielu miejscach. Jako twardy zawodnik nie poddaje się jednak. Przemy do przodu i wkrótce docieramy do Turbera Valle Andorra. To osada, w której można wycofać się z gór i wrócić do Ushuaia. My jednak nie dajemy za wygraną. Decydujemy się kontynuować wędrówkę mimo wszystko. Nawet wtedy gdy po raz kolejny błądzimy.

Kierunek mamy dobry, ale ścieżka szybko nam się urywa. Przez mokradła i powalone drzewa na „azymut” przedzieramy się do rzeki. Przez przeszło dwie godziny chodzimy w tą i z powtrotem poszukując sposobu dostania się na drugą stronę szerokiego i wartkiego potoku. Załamani rozpatrujemy różne opcje. Łącznie z ryzykownym rozwiązaniem przekroczenia wody w bród. Na szczęście ostatecznie nie decydujemy się na to. Poza tym, że z pewnością z rzeki wyszlibyśmy totalnie przemoczeni to jeszcze istniało ryzyko zagubienia czy zniszczenia całego naszego ekwipunku.

W przewodniku mam informację o jakimś tajemniczym moście, którego żadnym sposobem nie możemy odnaleźć. Nie poddajemy się jednak. Ostatecznie pomaga nam mieszkanka pobliskiej wsi, którą mamy szczęście spotkać.

Zadowoleni, że znaleźliśmy trakt zaraz za mostem znowu go gubimy. Długo błądzimy po lesie wypróbowując różne ścieżki. I po raz pierwszy przychodzi nam do głowy myśl by odpuścić sobie. By zrezygnować. Mamy naprawdę dość. Za dużo kosztują nas te ciągłe poszukiwania. Nasz trekking zaczyna mieć mało wspólnego z górami – a bardziej przypomina podchody tyle, że nikt nam nie zostawia znaków jak dalej iść.

– Wydaje mi się, że widzę kogoś między drzewami – Sven mówi do mnie głosem pełnym optymizmu.

Wytężam wzrok i rzeczywiście widzę dwóch wędrowców. Bez namysłu biegiem ruszamy w ich kierunku. Gdy ich doganiamy widzimy, że idą oni ścieżką szeroką jak Marszałkowska w centrum Warszawy.

– Jak mogliśmy przeoczyć tak szeroką drogę – zastanawiamy się wspólnie.

Resztkami sił wdrapujemy się na trawiastą równinę położoną ok. 20 minut poniżej Laguna de las Tempanos. Tu rozbijamy namiot. Jest późno i zbliża się godzina 22.00, a słońce wciąż wysoko na niebie i gdy rozbijamy namiot przyjemnie grzeje nas w plecy.

 Tradycyjnie o godzinie 7.00 budzę Svena. Pakujemy namiot i ruszamy w górę by zobaczyć przepiękną Laguna de los Tempanos. Częściowo pokryta lodem w słońcu prezentuje się wspaniale. Miejsce jest szczególnie urokliwe – otoczone skalistymi szczytami, z których spływają liczne lodowce.

Samotne szczyty

Ten piękny widok tylko rozbudził mój apetyt. Mimo, że Sven odpuszcza ja postanawiam pójść zobaczyć jeszcze Laguna Encantada.

– No to spotkamy się w Ushuaia – umawiamy się

Do Laguna Encantada docieram w całkowitej samotności. Nad jeziorem robię sobie tylko krótki odpoczynek. Zaraz ruszam zdobyć Cerro Esfiage. Szczyt o wysokości 1.275 m npm góruje nad okolicą i przyciąga mnie niczym magnez. Lubię takie wyzwania.

W Polsce góry tej wielkości kojarzone są raczej z zalesionymi wzgórkami. Ale tutaj na dalekim południu, już blisko Antarktydy szczyty tej wysokości pokryte są lodowcami i bardziej przypominają nasze tatrzańskie skalne wierzchołki.

Na szczyt Cerro Esfiage nie prowadzi żadna ścieżka. Idę na oko, prosto ku najwyższemu punktowi. Droga do góry zabiera mi ok. 3 godzin. Początkowo idę przez mokre okolice jeziora Laguna Encantada. Następnie po osuwających się kamiennych płytach. Koniec to już typowa skalna wspinaczka. Przydałaby się lina i jakiś partner do asekuracji, ale niestety muszę radzić sobie sama. Ze szczytu przez przeszło 20 minut robię zdjęcia i podziwiałam widoki. Z jednej strony aż po horyzont roztaczają się góry Parku Narodowego Tierra del Fuego, z drugiej pięknie prezentuje się Ushuaia oraz Kanał Beagle. Góra z pewnością warta jest wysiłku. I szkoda, że tak niewiele ludzi tu dociera.

Generalnie po górach Tierra del Fuego nie chodzi wielu wędrowców. W ciągu tych trzech dni trekkingu spotkamy dosłownie kilku turystów górskich. I ja rozumiem dlaczego tak jest. Samo położenie na dalekim południu kontynentu to jedno. Ale trudności jakie na każdym kroku się tu napotyka z pewnością dodatkowo potrafią zniechęcić wielu.

Zejście ze szczytu w okolice jeziora zajmuje mi już tylko 45 minut. Gdy kończy mi się „szlak” pod nogami idę „na wprost” w nadziei, że w końcu natkną się na rzekę. Teren jest trudny: mokro, grząsko i mnóstwo powywracanych suchych pni. Marsz polega tu na przeskakiwaniu z jednego suchego pnia lub kępki trawy na drugie bezpieczne miejsce. A ja jestem już zmęczona.  W końcu staje się to czego każdy samotny wędrowiec się boi. Potykam się i upadam przywalona ciężkim plecakiem. Na szczęście nic sobie nie łamię, bo nawet nie chcę sobie wyobrażać kiedy ktoś mógłby mnie tu odnaleźć w razie złamania nogi..

Gdy w końcu odnajduję feralny most i dostaję się do cywilizacji jestem totalnie skonana. Jest 17.00 a do Ushuaia mam 14 kilometrów. Nie jeżdżą tu żadne autobusy. Jedyna dla mnie nadzieja to autostop. Jednak ruch samochodowy jest tu żaden. Chcąc nie chcąc muszę iść pieszo. Dopiero po przejściu jakiś 4 kilometrów uśmiecha się do mnie szczęście.

Nazajutrz o 5.00 rano opuszczamy Ziemię Ognistą. Przepływając przez Cieśninę Magellana jesteśmy żegnani przez biało-czarne delfiny wesoło wyskakujące z wody jakby chciały powiedzieć: „Zapraszamy ponownie”.

Informacje praktyczne:

DOJAZD

Samolotem z Warszawy do Buenos Aires: ok. 3-4 tys. zł, taniej jest z Niemiec. Z Buenos Aires do Bariloche przejazd komfortowym autobusem ok. 540 peso argentyńskich czyli 160 USD (57 godziny jazdy). Po drodze można się jednak zatrzymać w wielu ciekawych miejscach np. w Punta Tombo gdzie można zobaczyć największą na świecie kolonię pingwinów Magellana poza Antarktydą.

WYŻYWIENIE

Ceny w sklepach są podobne jak w Polsce. Cena zestawu obiadowego w restauracji 3-8 dolarów. Argentyna słynie z wołowiny (wyśmienite steki) oraz z asado (grillowane mięso). Koniecznie trzeba też spróbować yerba mate, czyli gorącego napoju z ziół, znaczącego elementu tutejszej kultury, piją to wszyscy i wszędzie (w domu, w podróży, w górach). W górach Tierra dle Fuego nie ma schronisk. W jedzenie trzeba się zaopatrzyć najpóźniej w Ushuaia.

TREKKING

Nie ma opłaty za wstęp do Parku Narodowego. Najlepszy okres na trekking to miesiące od grudnia do marca. Na trasie nie ma schronisk. Jedyna możliwość noclegu to własny namiot. Można go robić tylko w wyznaczonych miejscach. Jak w większości patagońskich parkach narodowych szlaki są źle oznaczone i mało uczęszczane. Pomocne są zatem dobre mapy, kompas i zdolności nawigacyjne.

ZDROWIE

Nie ma obowiązku szczepień. Zaleca się szczepienia przeciw żółtaczce typu A i B, tężcowi, polio, błonicy.

PRZEWODNIKI

Planując trekking korzystałam z przewodnika Lonely Planet „Argentina” oraz „Trekking in Patagonian Andes”. Przydatne też „Argentyna”, Warszawa 2007 (Biblioteka Gazety Wyborczej. Podróże Marzeń nr 23), „Complete Guide Argentina”, De Dios Editores 2008

KOSZT

Sam trzydniowy trekking w Tierra del Fuego to koszt dojazdu z Ushuaia do miejsca rozpoczęcia i zakończenia szlaku – taksówką ok. 10 USD oraz koszt jedzenia, które trzeba zabrać na trekking ze sobą. Wędrówka tutaj, to jest zazwyczaj fragment większej wyprawy do Ameryki Południowej.

 Argentyna, listopad 2008r. 

Oryginalny tekst został opublikowany pierwotnie w grudniu 2010r. w Magazynie Turystyki Górskiej „NPM”


Tiera del Fuego czyli Ziemia Ognista to tereny na południe od Cieśniny Magellana i na północ od Cieśniny Drake’a. Główna wyspę (Isla Grande de Tiera del Fuego) otacza labirynt górzystych niezamieszkałych wysepek, kanałów i zatoczek.