Aconcagua

Aconcagua (6.959 m npm) – zdobyta 11.02.2008r.  

Aconcagua - po lewej Lodowiec PolakówNajwyższy szczyt Ameryki Południowej, obu Ameryk, a także najwyższa góra poza Azją. Położony w Andach na obszarze Argentyny 112 km. na zachód od miasta Mendoza. Cerro Aconcagua – Kamienny Strażnik jak zwą ją miejscowi to rozległy masyw o długości 60 km zbudowany głównie z granitów.  Góra zaliczana do „Korony Ziemi” wydawałoby się ze jest przemierzona i w miarę bezpieczna. Nic bardziej mylnego. Rokrocznie ginie na niej więcej wspinaczy niż na wszystkich 8-tysiecznikach razem wziętych. Wierzchołek po raz pierwszy zdobyty został 14.01.1897r. przez Matthias Zurbriggen. W 1934r. nowa drogę tzw. Lodowcem Polaków wytyczyli od wschodu Polacy (Stefan Daszyński, Konstanty Narkiewicz-Jodko, Stefan Osiecki i Wiktor Ostrowski).

Od kilku lat pasjonuję się wysokimi górami. Swoją pasję realizuję w praktyce. A pracując w korporacji nie jest to łatwe. Wysokie góry są bardzo wymagające – minimum czego wymagają to dużo czasu.

Do miesięcznej wyprawy w Andy przygotowywaliśmy się od dłuższego czasu: korespondowanie z agencjami mulników, załatwianie sprzętu, biletów, ubezpieczenia. Na sam koniec przygotowań z naszej drużyny wypadła Ania Czerwińska (pewne sprawy pokrzyżowały jej plany).

Ostatecznie wyruszyliśmy w dwójkę. Jak zwykle bardzo dobrze przygotowani – sami sobie będąc organizatorami i przewodnikami.

Lądujemy w stolicy Chile po kilkudziesięciu godzinach lotu. Na odprawie celnej dopadają mnie trzy labradory z ochrony lotniska. Wyczuły to czego nie dostrzegli strażnicy prześwietlający mój bagaż podręczny – gruszki. Nie można ich wwozić do Chile – tak jak i innych owoców, nabiału i mięsa.

Nocnym autobusem przedostajemy się do Mendozy, miasta wypadowego w Andy w Argentynie. Tu załatwiamy „permity” (pozwolenie na pobyt w Parku Narodowym Aconcagua oraz atak szczytowy), robimy zakupy żywności i gazu. Resztę czasu poświęcamy na zwiedzanie miasta zniszczonego doszczętnie 200 lat temu przez trzęsienie ziemi.

Chodząc dużo po górach muszę przyznać, że jesteśmy szczęściarzami. Los nam sprzyja. Tak było i tym razem. Cała akcja górska zajęła nam 13 dni. To mało: jest to możliwe tylko przy dobrej pogodzie i doskonałej formie fizycznej.

Start: dzień 0. Moja waga: 60 kg. Waga mojego plecaka: 34 kg.

Jako, że z zasady lubimy wyzwania, na podejście do obozu bazowego wybraliśmy trasę trudniejszą i dłuższą (ale zdecydowanie ciekawszą i mniej uczęszczaną).

Na początku przez 3 dni szliśmy doliną 60 kilometrów do obozu bazowego Plaza Argentina (na 4.200 m n.p.m.). Plaza Argentina to ostatni kontakt z cywilizacją: jest tu lekarz, telefon satelitarny i woda ze strumienia, w którym można się umyć…. Powyżej zaczyna się upragniona, prawdziwa górska przygoda. Sam na sam z górami.

Szczyt zdobywaliśmy w stylu himalajskim zakładając w drodze na szczyt jeszcze dwa (tylko dwa) obozy: Obóz I na wysokości 5.100 m n.p.m. oraz Obóz II – na 5.850 m n.p.m.

Z bazy Plaza Argentina trawersem do Obozu I m wnosimy depozyt w postaci jedzenia i gazu. Droga wiedzie lodowcem pomieszanym z piargami. Jest tu mnóstwo osypujących się kamieni, uskoków, zamarzniętych szczelin, popękanych lodów na zamarzniętych jeziorkach. Ostatni fragment wiedzie po piargach i na wpół zamarzniętym potoku. Po 7 godzinach jesteśmy na miejscu. W międzyczasie pogoda się załamała i z powrotem do bazy schodzimy w burzy śnieżnej. Na dole lekkie krawieckie zabiegi. Zbyszek ceruje sobie spodnie, a ja zaklejam śpiwór, który nadpaliłam sobie gotując wodę na palniku.

Następnego dnia zwijamy namiot i raz jeszcze pokonujemy drogę do Obozu I. Tą samą drogą, idzie się znacznie lepiej. Czujemy, że się aklimatyzujemy choć i tak każdy krok (z ciężkim plecakiem) wymaga wiele wysiłku. Rozbijamy obóz w Obozie I.

Od razu następnego dnia postanowiliśmy wnieść depozyt do Obozu II. Na górze już bardzo mocno wieje. Wiatr zrywa ze szczytów zalegające zwały śniegu, który sypie jak z armatki. Po pół godzinie od wyjścia dopada nas zawieja. Ciężki dzień. 8 godzin marszu w trudnych warunkach. Droga powrotna mija szybko. Śnieg który napadał amortyzuje kroki. Jesteśmy skoncentrowani, bo teraz najłatwiej o błąd. W końcu szczęśliwie doszliśmy do naszego przenośnego domku (całego zasypanego śniegiem). Padamy w namiocie, ale szalejąca tej nocy burza śnieżna nie pozwala na spokojny sen.

Następny dzień przeznaczamy na odpoczynek. Suszymy ciuchy i buty. Mając więcej czasu gotujemy sobie „pyszne jedzonko” by zregenerować organizmy po dużym wysiłku.

Wzmocnieni, kolejnego dnia przenieśliśmy się nasz dobytek na wysokość 5.850 m n.p.m. Obóz II leży u podnóża Lodowca Polaków. Dookoła przepiękna panorama Andów. Dopiero w nocy przekonaliśmy się, co oznacza pobyt na tej wysokości. Pogoda się załamała. Swój „domek” udostępniliśmy Polakom, którzy wnieśli depozyt do Obozu II i nie byli już w stanie zejść do Obozu I gdzie mieli swój namiot. Sami przenocowaliśmy u zaprzyjaźnionego kolegi ze szlaku (we trojkę w jednoosobowym namiocie).

Szarpało tropikami całą noc. Słupek rtęci spadł do minus 18 stopni, choć przez wiatr odczuwalna temperatura była niższa.

W końcu nadszedł upragniony dzień ataku szczytowego.

Pierwotnie planowaliśmy rozpocząć atak szczytowy z Obozu III. Ktoś nam jednak doradził, ze noc na wysokości 6.210 m n.p.m. nas osłabi (konieczność założenia kolejnego obozu, brak snu, bardzo niska temperatura). Posłuchaliśmy tej rady. Dziś wiem, że decyzja nie była dobra.

Rozpoczęcie ataku szczytowego z wysokości 5.850 m n.p.m. oznaczało 11 godzin nieprzerwanego marszu na szczyt. Plus 8-9 godzin powrót do namiotu. 20 godzin marszu na tej wysokości wpłynęło na „przesuniecie moich horyzontów” / granic moich możliwości.

Z Obozu II wyruszyliśmy o 6.30 jeszcze. Jest ciemno. Idziemy oświetlając sobie drogę światłem czołówek. Gdy słońce wschodzi robi się cieplej – rozbieramy się z kurtek puchowych. Idzie się bardzo ciężko – a im wyżej tym trudniej jest zachować równy oddech. Aby w ogóle przesuwać się do góry stawiam sobie małe cele: „tylko 100 kroków i odpoczynek”. Ale nasze cele musiały być korygowane odwrotnie proporcjonalnie do zdobywanej wysokości. Pod samym szczytem ambitnym i trudnym zadaniem było dla nas zrobienie 20-30 kroków. Ostatnie 200 metrów było katorgą. W końcu jednak zdobywamy szczyt.

Radość wielka!! Ale to dopiero połowa drogi – trzeba jeszcze zejść. Do namiotu schodzimy wykończeni, ale szczęśliwi. I jak zwykle zgadzamy się co do tego, że nasza radość nie wynika tylko z samego faktu zdobycia szczytu, ale z faktu pokonania samego siebie. Bo nie sam szczyt i moment jego zdobycia jest wspaniały, ale droga do niego prowadząca. Ciężka, wymagająca dużego wysiłku, wytrwałości, wyrzeczeń…..

Koniec: dzień 14. Moja waga: 52 kg. Waga mojego plecaka: 23 kg.

Podróże są naszą pasją, częścią życia, która jest w nas od wielu lat. Jest również sposobem na realizowanie własnych marzeń, przesuwanie granic własnych możliwości. Poprzez entuzjazm i doświadczenie nasze wyprawy są ciekawe, urozmaicone i pełne przygód.

Zdobycie Aconcaguy (bez wcześniejszej aklimatyzacji) wymaga ok. 2-3 tygodni (im dłużej tym lepsza aklimatyzacja). Szczyt zdobylismy idąc od strony Plaza Argentina (dłuższa trasa).

Wprawa na Aconcaguę udała się też dzięki wsparciu naszego sponsora (Pajak).

Opracowanie własne na podstawie artykułu „4xA” aut. Zbyszek Bąk, NPM