świat po Kolumbie

Przed 200 milionami lat na Ziemi istniała jedna wielka masa lądu, zwana Pangeą. W wyniku działania sił geologicznych ten superkontynent uległ rozerwaniu, a w następstwie jego podziału powstały kontynenty, które znamy dzisiaj. Przez dziesiątki milionów lat nie było żadnej komunikacji między wschodnią a zachodnią półkulą. Rozwijały się na nich zupełnie odmienne flora i fauna. Z biologicznego punktu widzenia wyprawa Kolumba z 1493r. przywróciła kontakt między kontynentami. W istocie rzeczy odtworzył Pangeę. Skutkiem  była eksplozja ekologiczna związana z przybyciem do Ameryki ogromnej liczby istot z Europy, Azji i Afryki. A jednocześnie równie wiele amerykańskich gatunków migrowało w drugą stronę, do Starego Świata. Ta „wymiana kolumbijska” była największą przemianą w historii życia na Ziemi od czasów wyginięcia dinozaurów.

Taka wymiana między Ameryką i Europą (a później także Chinami i innymi krajami Azji) obejmowała ludzi, zwierzęta, rośliny, ale również wirusy i bakterie. Niestety te ostatnie okazały się mieć tragiczny wpływ na grupy etniczne Nowego Świata… Kaprys historii sprawił, że na obszarze Ameryk żyło bardzo mało zwierząt nadających się do udomowienia: nie było tam bydła, koni, owiec, kóz czy kur. Wszystkie najbardziej śmiercionośne mikroby, które miały wpływ na historię ludzkości – jak te wywołujące ospę, odrę, grypę czy dżumę – były pierwotnie przyczyną chorób zwierząt, po czym zmutowane przekraczały barierę gatunkową. Pierwotnie nosicielami większości tych zarazków były zwierzęta domowe np. odrę roznosiło bydło. Ponieważ na obszarze obu Ameryk nie było udomowionych zwierząt, choroby zakaźne były tam bardzo mało rozprzestrzenione. Gdy więc Europejczycy przypadkowo przywieźli ze sobą te groźne bakterie i wirusy, stało się coś takiego, jakby wszystkie zgony i cierpienia spowodowane przez nie w Europie i Afryce w ciągu tysiąclecia wystąpiły na zachodniej półkuli w okresie 150 lat. Zmarło na nie od 2/3 do nawet 9/10 autochtonów, co oznaczało największą katastrofę demograficzną w historii ludzkości. Nie uwzględniając działania mikrobów, trudno byłoby wyjaśnić, w jaki sposób małe grupy źle wyposażonych Europejczyków mogły rozprzestrzenić się w środowisku, które było dla nich całkowicie obce.

kolonializm w Ameryce Południowej przyniósł dużo złego... ale powstały też piękne kolonialne kościoły - tu klasztor w Quito

kolonializm w Ameryce Południowej przyniósł dużo złego… ale powstały też piękne kolonialne kościoły – tu klasztor w Quito

Przed Kolumbem malaria nie występowała w Ameryce. Jej pojawienie się, tak samo jak ospy, było katastrofalne w skutkach. W tym wypadku większość ofiar stanowili Europejczycy. Ta choroba ma źródło w kilku odmianach jednokomórkowego pasożyta zwanego zarodźcem (Plasmodium). Najbardziej śmiertelną jej postać wywołuje tropikalny szczep, który nie może przetrwać długo w zimnych miejscach, jak Polska czy północna część kontynentu amerykańskiego. Zaaklimatyzował się natomiast w strefie gorącej, która rozciąga się od Waszyngtonu po Rio de Janerio. Prawie wszyscy osadnicy z Europy, którzy się tam osiedlali, łapali malarię albo żółtą febrę i blisko 40% z nich z tego powodu umierało. Pozostali chorowali przez wiele miesięcy.

Europejczycy, którzy chcieli rozwijać plantacje w Ameryce, potrzebowali siły roboczej. Normalną praktyką było przekonywanie biednych ludzi w kraju kolonizatorskim (np. w Hiszpanii), by wyruszyli za ocean i najęli się do pracy jako pomocnicy w koloniach. Za sprawą malarii takie podejście zaczęło wiązać się z problemami: właściciele ziemscy niechętnie opłacali podróż przez Atlantyk, w owym czasie bardzo kosztowną, imigrantom, którzy mogli umrzeć zaraz po przyjeździe albo których należało leczyć miesiącami, zanim byliby w stanie podnieść motykę. Ponieważ plantatorzy potrzebowali niezawodnego źródła siły roboczej, zaczęli szukać go gdzie indziej. Tak narodziło (lub wzmocniło) się afrykańskie niewolnictwo …

Plemiona z Afryki Środkowej i Zachodniej żyły z malarią już tak długo, że ok 2/3 ich członków w końcu się na nią uodporniło. Podobno w epoce kolonialnej Europejczyk był trzy razy bardziej niż Afrykańczyk narażony na śmierć, gdy wkraczał na obszar malaryczny. Z tego punktu widzenia zakup niewolników był korzystniejszy niż opłacanie wyrobników z Europy: w tym sensie malaria pomogła dostarczyć argumenty ekonomiczne tym, którzy chcieli rozwijać handel niewolnikami.

na postawie książek Charles C. Mann „1491. Ameryka przed Kolumbem” i „1493. Świat po Kolumbie”