Puszczykowo

Już tradycją się stało, że co roku na 1 maja jeżdżę na wycieczkę rowerowe za miasto. W zeszłym roku wybrałam się do Biedruska, w tym roku za cel obraliśmy Puszczykowo.

Naszym celem jest położone niedaleko Poznania Puszczykowo. Dotrzeć tam zamierzamy szlakiem rowerowym przez las. Niemal cała nasza trasa poprowadzona jest wzdłuż brzegów Warty.

Ruszamy ok 10.00. Pierwszym przystaniem okazuje się być usytuowana niedaleko stacja benzynowa.

– Jesteście nieprzygotowane do wycieczki – stwierdza Darek, widząc ciśnienie w naszych oponach.

Z Darkiem nie mamy zamiaru dyskutować. Co jak co, ale on się zna na rowerach jak mało kto w całym Poznaniu.

Okazuje się, że w jednym z moich kół ciśnienie wynosiło poniżej 1 bara, zamiast zalecanego 4-4,5 bara. Mniejsze ciśnienie to nie tylko mniej komfortowa jazda, ale też ryzyko przebicia opony.

Przejeżdżając przez miasto szybko docieramy w koryto Warty. Normalnie jechalibyśmy po trawiastej ścieżce tuż przy rzece. Teraz jednak jest tam grząsko i mokro. Walczymy przez kilkadziesiąt metrów, ale rezygnujemy gdy trafiamy na teren totalnie zanurzony w wodzie. Warta przez opóźnione przyjście wiosny (i późniejsze roztopy) ma nadzwyczaj wysoki poziom wód. Trochę obawiamy się jak to będzie dalej na naszej trasie.

Prowadząc rowery wspinamy się na wysoki wał przeciwpowodziowy. Najpierw górą samego wału, a potem już między domkami dostajemy się do Lasku Dębińskiego. Ten lasek to jedno z wielu „płuc” Poznania – piękny, dziewiczy las niemal w centrum miasta. W dzień wolny, jak dziś, nad brzegiem jeziorek licznie zasiadają tu wędkarze. Mijamy też wielu biegaczy.

Niestety po wyjeździe z Lasku, wjeżdżamy z powrotem na asfalt. Wydostajemy się z Poznania, mijamy górą autostradę A2 i wjeżdżamy do Lubonia. Od razu kierujemy się ku Warcie, bu już do końca dnia podążać jej brzegiem.

Jedziemy dość szybko. Nagle Darek hamuje tuż przede mną i gwałtownie skręca w ścieżkę po prawej. Ja, jadąc tuż za nim, instynktownie hamuję i tracę kontrolę nad rowerem. Rower staje pionowo na przednich kołach i koziołkując ląduję głową na ziemi. Na szczęście Marta jechała w bezpiecznej odległości ode mnie.

– Nic Ci nie jest ? – słyszę pytanie

Jeszcze zanim znam na nie odpowiedź mówię uspokajająco: „Ok, wszystko w porządku”.

Darek pomaga mi wstać i sprawdza dokładnie mój rower. Kiedyś, gdy zaliczyłam czołowe zderzenie z innym rowerzystą, Darek kazał mi wymienić widelec w rowerze. Na szczęście tym razem rower nie doznał uszczerbku. Ja też nie, poza lekkim potłuczeniem i obdrapaną dłonią. A mogło być dużo gorzej. Zakładając, że jedziemy na rekreacyjną wycieczkę nie zabrałam ze sobą kasku (który noszę codziennie jeżdżąc na rowerze po Poznaniu). Gdybym ten upadek zaliczyła na asfalcie (a nie na piaskowej drodze), byłoby źle.

– To wyglądało strasznie – mój upadek skomentowała Marta  – stanęłaś dosłownie pionowo na kołach!

Pierwsza przygoda więc zaliczona. Na szczęście nie łatwo się uszkadzam. O czym przekonałam się niejednokrotnie w górach.

Jedziemy dalej. Gdy ponownie wjeżdżamy do lasu jest cudownie. Jesteśmy na terenie Wielkopolskiego Parku Narodowego. Ptaki prowadzą głośnie rozmowy. Cisza i szum wody. Warta płynie szerokim i szybkim nurtem. Jej koryto jest dzikie: miejscami zarośnięte, gdzieniegdzie walają się zwalone pnie drzew.

Darek co chwila sprawdza czy odpowiadam nam jego tempo. Gdy któraś z nas zostaje w tyle, czeka. Muszę przyznać, że bardzo o nas dba. Rzadko trafiam na takiego partnera w górach.

Gdy wjeżdżamy na bardziej wyboisty teren Darek postanawia unaocznić nam różnicę w klasie rowerów. Marta i ja mamy „zwykłe” rowerki. Darek jedzie na rowerze za 17 tysięcy PLN, który jako „rowerowy profesjonalista” dostał do testowania. Kawałek jedzie Marta, potem i ja mogę się przejechać na tym cudeńko.  Niestety okazałyśmy się totalnymi ignorantkami – chyba po prostu nie potrafimy docenić takiego produktu…

Bardzo szybko docieramy do celu naszej wycieczki. Na skraju lasu robimy sobie mały piknik i odpoczywamy. Po ok 30 minutach jedziemy zobaczyć jedną z największych atrakcji Puszczykowa – Muzeum Arkadego Fiedlera.

Arkadego Fiedlera – jednego z największych polskich podrózników nie trzeba przedstawiać. Zainteresowanie jego osobą i rzeczami, które przywióżł z dalekich wojaży (m.in. trofea ludzkich głó czy maski obrzędowe), skłoniły podróznika do udostępnienia ich publice. Sam więc otworzył muzem, w którym dokumentuje swoje życie, wyprawy, a także służbę wojskową. Muzeum – Pracownia Literacka Arkadego Fiedlera zostało otwarte 1 974r. Mieści się w domu, który kupił po wojennej emigracji. Tu, w tym domu, od zakończenia wojny żył i tworzył. Do końca 2000r. odwiedziło je ponad milion turystów z Polski i całego świata. Muzeum-pracownia podzielone jest na kilka części. We wnętrzu domu można podziwiać eksponaty przywiezione z Ameryki Północnej i Południowej, Afryki i Azji. Łuki, włócznie, dmuchawki, rzeźby, maski obrzędowe, a nawet trofea z ludzkich głów, preparowane przez Indian Hibarów. Obejrzeć można niezwykłą kolekcję motyli tropikalnych, pająków, skorpionów, a także drapieżne piranie w 600-litrowym akwarium. Ogromne wrażenie robi również cała ściana, która prezentuje 32 książki Arkadego Fiedlera, wydane w 23 językach na całym świecie.

Na zewnątrz, na podwórku otaczającym willę, znajduje się Ogród Tolerancji. Można tu obejrzeć modele rzeźb i obiektów ważnych dla rozwoju poszczególnych cywilizacji, jak słynna boliwijska Brama Słońca, kalendarz Azteków, 6,5-metrowy posąg z Wyspy Wielkanocnej. Jest tu nawet replika (w skali 1:1) okrętu Santa Maria, którym Krzysztof Kolumb przypłynął do brzegów Ameryki oraz wiele innych egzotycznych eksponatów związanych z podróżami rodziny Fiedlerów. Nie jest to zwykłe muzeum… A jeszcze na dodatek oprowadza po nim syn podróżnika i pisarza Marek Fiedler, który chętnie opowiada różne historie., snując ciekawe opowieści np. o azteckim kalendarzu:

– To replika niesamowitego, wiekowego monumentu, którego oryginał waży 25 ton. To także prawdziwa księga kosmogonii. Znajdują się na nim wizerunki czterech słońc i czterech zaginionych epok. Według kalendarza obecnie żyjemy w piątej – opowiada Marek Fiedler

Oglądając obiekty zgromadzone w Ogrodzie Tolerancji mam tym większą satysfakcję, że wiele z nich widziałam w oryginale.

W puszczykowskim muzeum byłam już wcześniej wielokrotnie – ale jest to na tyle sympatyczne i urokliwe miejsce, że chce się tu wracać często.

Do Poznania wracamy tą samą drogą. Tym razem na trasie spotykamy już wielu spacerowiczów i rowerzystów – rano było jednak nieco spokojniej.

Gdy żegnamy się pod domem na liczniku rowerowym mamy 56 kilometrów. To fajny dystans, aby aktywnie spędzić dzień i nie wymęczyć się maksymalnie.

Informacje Praktyczne:

– z Poznania do Puszczykowa prowadzi niebieski szlak rowerowy nad Wartą

– wstęp do Muzeum – Pracowni Literacka Arkadego Fiedlera – 9 PLN/os

1 maja 2013r.